NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024
polityka PRYWATNOŚCI
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
To, co nie udało się jesienią, udało się teraz. W sobotę, 8 czerwca 2024 roku, przystań kajakowa po raz trzeci zamieniła się w zapowiadany od miesięcy plac żywych metamorfoz, których efekty już widać, słychać i czuć. Nie zawiedli przede wszystkim ochotnicy, a kolejny czyn nad rzeką w całej swojej rozciągłości pokazał, że Narew raczej nie zamierza spuszczać ze swoich społecznikowsko-wspólnotowych tonów.
Pierwsi wolontariusze stawili się już we wczesnych godzinach rannych. O siódmej było ich jeszcze niewielu, ale wkrótce, z godziny na godzinę, a nawet z kwadransa na kwadrans, aut zaczęło tylko przybywać. Zjechała się cała mozaika: ludzie w różnym wieku, z rozmaitym statusem zawodowym, poziomem zamożności i wykształcenia, z dziećmi i bez. Wszystkich zdawał się łączyć jeden cel – dobrowolne i nieodpłatne wsparcie dzieła gruntownej renowacji miejsca, które znacząco podniesie walory kulturowe, rekreacyjne, wypoczynkowe i turystyczne Narwi i okolic.
Powody do zadowolenia z pewnością miała Agata Smoktunowicz: – W Narwi są dzisiaj trzy albo cztery imprezy. Jest piknik rodzinny i zakończenie sezonu w Iskrze Narew – wylicza. – A mimo to mamy naprawdę super frekwencję! Nawet bez harcerzy, którzy wyjechali na wycieczkę. Myślę, że jest około 35 osób. Liczebność zachowana.
Pani Agata od kilkunastu lat kieruje Narwiańskim Ośrodkiem Kultury, ale na czynach społecznych, których machinę sama (przynajmniej częściowo) wprawiła w ruch, występuje w innych rolach. Aktywistka? Działaczka? Może to zbyt wyświechtane terminy, jednak od początku potrafi skutecznie dotrzeć do ludzi i zachęcić ich do zaangażowania się w coś, co ewidentnie stoi w otwartej opozycji do flagowych trendów panującej epoki, polegających na mieleniu w kółko własnego „ja”.
„Mapy nawigacyjne” każdego czynu również w dużej mierze spoczywają w jej rękach. Musi być przecież jakaś koordynacja, jakiś, mówiąc kolokwialnie „tołk”. Ale nie na zasadzie pruskiej musztry.
Bo tutaj nikt nikomu niczego nie narzuca, podkreśla Pani Agata. Nie do pomyślenia jest poganiactwo i korporacyjne hierarchie. Każdy robi to, co uważa, zgodnie ze swoim elastycznym harmonogramem, naturalnym tempem oraz zasobem posiadanych umiejętności, kompetencji i doświadczeń, wpasowując się, wedle własnego uznania, w ogólny katalog planów i dyspozycji.
Brygady ochotników formują się zatem dość spontanicznie. Grupa mężczyzn już od rana pieczołowicie usuwa spod ławeczek starą kostkę brukową. Inni zwożą i palą w oddali nieuprzątnięte poprzednim razem stosy gałęzi. Kobiety – niektóre w towarzystwie dzieci – co rusz orbitują wokół wiat, czyszcząc je i przygotowując do malowania.
Po około dwóch godzinach wspólnej pracy, gdy pierwsze farby są już wymieszane, niektórzy zaczynają zabierać się za pędzle i wałki. Blade, jeszcze surowo-drewniane powierzchnie słupków, spojeń i blatów, w okamgnieniu nabierają intensywnego, ciemnobrązowego koloru.
W tym czasie na wieżę widokową wspina się część kompanii budowlanej. Trzeba wzmocnić kilka newralgicznych miejsc. Nieciekawie chwieje się balustrada i zdaje się, że dość złowieszczo wygląda jedna z desek w wąskim przejściu. Może nie grozi jakimś brawurowym zawaleniem, ale dla pewności lepiej dmuchać na zimne.
Panowie mówią, że jeszcze dzisiaj czeka ich wyrywanie trawy z boiska do siatkówki. A raczej z tego, co po nim zostało. Odnowiony obiekt też zapewne wejdzie w skład przyszłego kompleksu. I, według doniesień, ma być „na plażowo”.
A na dole, na upiornie odrapanej nawierzchni, swoje tańce z taczką i szpadlem zaczyna drugi referat budowlany. Wprawdzie nawierzchnia roboty nikomu nie utrudnia, ale jej los i tak, co oczywiste, od dawna jest przesądzony. Na nową, prawdopodobnie z eleganckiej kostki brukowej, pójdą pieniądze z dwóch funduszy sołeckich, czyli jakieś 120 tyś. zł. Trzeba je wydać jeszcze w tym roku, bo inaczej przepadną.
Tymczasem skoordynowana grupka ochotników montuje przy wiatach profile niezbędne dla założenia nowych koszy. Te ostatnie kupiono za pieniądze z pierwszej nagrody zdobytej na etapie wojewódzkim prestiżowego konkursu „Fundusz Sołecki – Najlepsza Inicjatywa”.
– Nie była to duża kwota. Zaledwie dwa tysiące złotych. Kupiliśmy więc kosze na śmieci, których tu brakuje. Dwanaście sztuk. Resztę dołożyła Gmina – zdradza Agata Smoktunowicz.
Póki co, do wydania pozostaje jeszcze jeden drobny kapitał: – Za wyróżnienie na etapie ogólnopolskim dostaliśmy dwa i pół tysiąca. Ciągle planujemy jeszcze, na co je wydamy. Może leżaki na plażę? Może ławki, bo tego zawsze brakuje. Musimy to jednak dobrze zaplanować, żeby nie montować niczego, co za rok, kiedy ten projekt wejdzie, będziemy musieli wyrzucić – opowiada Pani Agata.
Właśnie przywieziono kamienie do ogniska. Grupka osób pod przewodem głównej koordynatorki usiłuje uformować z nich zgrabny okrąg. Efekt wygląda całkiem nieźle, ale niektórzy nie są w stanie oprzeć się podszeptom gorliwości. – Eeee, zostawcie... Niech tak leży. Młodzież i tak sobie ułoży jak zechce...
Cały ten żywiołowy, prawie całkowicie niezmechanizowany kolektyw, funkcjonuje bez żadnego zgrzytu. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zakłócić harmonii panującej pomiędzy myślą, uczuciem i wolą ochotników, działających jak jeden mąż. Żadnych dram, żadnych napięć, żadnych błazeńskich golemów. Każdy niemal jak żołnierz Specnazu – zawsze o jedną pompkę więcej.
Robota nie ustaje do około południa. Nadchodzi chwila dłuższej przerwy na wczesny lunch. A jedzenia jest mnóstwo – cały gar aromatycznej zupy gulaszowej, kotleciki, przeróżne przekąski, ogórki małosolne w wielkich słojach. Później w niewiele mniejszym saganie dowożą bigos z młodej kapusty z ogromem dodatków w środku. Wygląda obłędnie. Zaraz po nim dojeżdża masywna brytfanna z nie mniej apetycznymi, pieczonymi ziemniaczkami i pachnącym mięskiem. W bonusie dwie duże tace racuchów. Na deser mają jeszcze pączki, rogaliki i inne słodkości.
Całe to jadło i wiele innych niewymienionych potraw to m.in. podarunki od kilku Pań – mieszkanek Narwi i okolic, które postanowiły kulinarnie wesprzeć ochotników. Pracownicy Urzędu Gminy też zrobili składkę.
Pierwsi ochotnicy zjawili się około 7:00.
Agata Smoktunowicz. Spiritus movens czynów społecznych w Narwi.
– W życiu liczą się tylko chwile, przyjazne jak motyle! – Marek Cichocki z Narwi lubi sobie pośpiewać. Na przystani udziela się po raz drugi. – No bo to są chwile spędzone z Narwią, na pracy, żeby tu było fajnie, żeby była plaża, żeby ktoś mógł przyjechać na ryby, poleżeć na plaży – mówi.
– Nie będziemy musieli już jeździć do Siemianówki, do Michałowa czy Gródka, skoro tutaj mamy rzekę! – cieszy się Paulina Derpeński, Narwianka mieszkająca obecnie w Trześciance. Dzisiaj zalicza debiut w duecie ze starszym synem. A rodzicielki z dziećmi na czynach to teraz coraz częstszy obrazek...
...podobnie jak całe rodziny. W dodatku z pupilami.
– To niesamowite, że tyle udało się zrobić – zachwyca się mieszkająca w Białymstoku Anna Ostapkiewicz. Podobnie jak jej mąż, Mirosław, wychowała się w Narwi – Ta plaża jest po prostu piękna. Nigdy taka nie była. Od dziecka nie pamiętam, żeby było tu tak pięknie!
– Dla mnie na pewno, ale też wielu ludziom brakuje bycia w jakiejś grupie, społeczności, tworzenia czegoś razem. A tak każdy sam, we własnej, osobnej skorupie. Przynajmniej na co dzień – dzieli się swoimi refleksjami Pani Anna. Szczęśliwie, narwiańskie czyny potrafią to doskonale zbalansować.
Wójt Gminy Narew, Aneta Leonowicz, na czynie jest po raz trzeci. Ale jak przyznaje, w tych kontekstach występuje w nieformalnej roli: – Jestem tu dzisiaj jako mieszkanka Narwi. Są tu moi znajomi, przyjaciele, starsi, młodsi, są dzieci. Nawet pies jest do pomocy.
A to jedna z twarzy, której nie sposób przeoczyć: - Stąd jestem, moja rzeka, mój teren, moje dzieciństwo. Podoba mi się ta integracja, że są dzieci, i starsi, i młodsi, którzy chcą coś zrobić od siebie. I dla siebie. Wszyscy będziemy tutaj z tego korzystać – mówi Irena Kotowicz, która, jak dotąd, nie opuściła żadnej „edycji”.
Są i tacy, którzy przyjechali z innych gmin. Sławek Bołtryk z Hajnówki uwielbia tu wędkować, więc gdy tylko zobaczył post na Facebooku, nie zastanawiał się ani przez chwilę.
– W Narwi zawsze mi się bardzo podobało... Ta przyroda, te pola, te łąki. Zawsze tu się dobrze czuję. A gdybym teraz tutaj nie przyjechał, to jakoś głupio bym się chyba poczuł. Wolałem być – mówi Pan Sławek.
A oto nowe kosze, kupione z nagrody zdobytej w konkursie "Fundusz Sołecki - Najlepsza Inicjatywa". Ładne.
To jeszcze nie koniec altruistycznych akcji w tym miesiącu. Sołtys Makówki, Maria Skokin (po lewej), zaprasza na pełen atrakcji II Piknik Charytatywny, organizowany z okazji kolejnej rocznicy otwarcia stacjonarnego Hospicjum Proroka Eliasza w Makówce. Start 29 czerwca 2024, o godzinie 16-tej nad rzeką w Narwi.
Na czerwcowym czynie wyśmienity nastrój nie opuszcza dosłownie nikogo. Atmosfera jak na najlepszym party, chociaż pracy jest dużo i to wcale niełatwej. Ale dobra energia była tu chyba od zawsze, od pierwszego klapsa, który na tym planie padł w sierpniu ubiegłego roku. Wtedy jeszcze nie wszystkie mosty pomiędzy sojuszem mieszkańców i sołtysów a Urzędem Gminy były przerzucone.
Dzisiaj inicjatywy takie mają błogosławieństwo i pełne wsparcie ze strony samorządowców. Wójt Gminy Narew, Aneta Leonowicz, chwali sobie ich duży potencjał aktywizujący i integracyjny: – Mam nadzieję, że to będzie się rozwijało nie tylko w Narwi, ale przełoży się też na całą gminę w ten sposób, że mniejsze wsie też będą się integrować w takich czynach – mówi. – Bo pieniądze z budżetu to jedno, a to, co właśnie dzisiaj tutaj mamy, czyli ogrom ludzi, ogrom pracy na każdym polu – czyszczenie, malowanie, sprzątanie – to tylko świadczy o tym, że ludzie chcą się w to angażować.
Zauważmy, że czyny społeczne na przystani kajakowej, podmurowane środkami z funduszy sołeckich, wpisują się w szerszy plan gruntownej rewitalizacji terenów nad rzeką i rozbudowy ich infrastruktury turystyczno-rekreacyjnej. I na nich podobno się nie skończy, bo jak informuje Pani Wójt, pieniądze mają popłynąć jeszcze z projektu "Pisa-Narew – szlak aktywnej turystyki wodnej i kulturowej", realizowanego w ramach Programu Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej na lata 2021-2027.
To ponadregionalna inicjatywa trzech województw – podlaskiego, warmińsko-mazurskiego i mazowieckiego, w którą zaangażowanych jest 20 gmin, w tym nasza. Pomysł bazuje na szerokich możliwościach wykorzystania wciąż niespożytkowanego potencjału turystycznego, wypoczynkowego i kulturowego tras wodnych Polski Północno-Wschodniej. Dzięki pozyskanym środkom, na całym szlaku ma powstać nowa infrastruktura z obiektami, które znacząco ułatwią turystykę.
Według aktualnych prognoz gmina Narew mogłaby dostać około 500-600 tys. zł, a przy pomyślnych wiatrach, nawet nieco więcej. Środki mają zostać przeznaczone m.in. na budowę nowej wiaty i zadaszenie suszarki na kajaki, co prawdopodobnie rozwiąże odwieczny problem plenerowej sceny.
Pani Wójt twierdzi jednak, że tych pieniędzy mogłoby być o wiele więcej, a Urząd Gminy działałby teraz pod dużo mniejszą presją, gdyby nie poważny chaos i zaniedbania, jakie pozostawił po sobie jej poprzednik. Obecnie UG musi bowiem w ekspresowym tempie uporać się z przygotowaniem stosownej dokumentacji. Gra toczy się zresztą nie tylko o pozyskanie funduszy na nowe inwestycje, ile również o wiarygodność i wizerunek całej gminy:
– Jesteśmy na etapie projektowania. W Urzędzie wszystkie ręce na pokład, wszystkie pracownice są w to zaangażowane. Również osoby z zewnątrz, które chcą nam pomóc. I ja tego nie odpuszczę, bo nie pozwolę na to, żeby na całym szlaku, który teraz powstaje, nasza gmina była białą plamą – deklaruje Pani Wójt.
Pomimo przeciwności, samorządowcy są dobrej myśli. Dzięki tym środkom tereny nad rzeką bez wątpienia zyskają na atrakcyjności i funkcjonalności.
Ale nawet bez nowych obiektów, choć na pewno potrzebnych i oczekiwanych, przystań kajakowa już teraz nie przypomina miejsca, którym była jeszcze do niedawna. Trudno orzec, co oszałamia nas bardziej: przewyborne efekty dotychczasowej pracy wolontariuszy czy sam obraz zwykłych ludzi dobrej woli pracujących ramię w ramię na rzecz całej naszej społeczności. Takich scen nie widziano tu przecież od dawna, prawdopodobnie od czasów, kiedy w czynie społecznym budowano stadion Iskry Narew. Na wezwanie władzy ludowej zlatywał się wtedy cały POM. A może też i GieEs z całym SUW-em.
Dzisiaj odgórne impulsy nie są nikomu potrzebne. Mieszkańcy skrzykują się sami, tworząc fragment świata istniejącego poza chłodną kalkulacją i egoistycznym wyrachowaniem. Jedni przychodzą, bo czują się odpowiedzialni za całość, do której przynależą. Inni, zmęczeni wszechwładnym indywidualizmem, chcą wyjść z ciasnego kąta osobistego widnokręgu i głębiej zakorzenić się we wpólnocie. Albo po prostu, pragną być pomocni.
Ostatecznie, wiele wskazuje na to, że czyny społeczne mogą głębiej wrosnąć w naszą rzeczywistość. Narwiański aktyw zapowiada, że niebawem przed nami kolejne okazje do współdziałania na szerszej, społecznikowskiej niwie. Wprawdzie jest już plaża, znacznie uprzątnięty teren i odnowione wiaty z dodatkami, ale wciąż jeszcze tak wiele do zrobienia. W każdym razie, ogień w tabernakulum ma zamiar płonąć dalej. A idea jest prosta – zamiast piekieł, twórzmy raje. Takie, jak ten na przystani.
Zob. też co udało się zrobić na poprzednim czynie (wrzesień 2023).