NEWSBLOG

ZAPRASZAMY DO KONTAKTU

 

Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:

Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2025

kontakt@widoknanarew.pl

Thank you for being here

Danke, dass Sie hier sind

Дякую за те, що ви тут

Dziękujemy, że tu jesteś

Dzień w Hospicjum

04 czerwca 2025

– Zaczyna się od wizyty u pacjentów. Czyli kąpiel, zmiana pampersa, pielęgnacja. Później jest śniadanie… – Paulina Ziuzia, sekretarka i opiekun medyczny w Fundacji Hospicjum Proroka Eliasza – w Makówce pracuje od początku.

 

Najpierw były tylko drogi prowadzące przez pola i lasy do domów chorych w podlaskich wsiach. Teraz – a mijają już niemal równo trzy lata – także te jasne korytarze. Od rana wypełnione światłem, biegną do pokoi, sal i biur. W prowadzonym przez Fundację Ośrodku Hospicyjno-Opiekuńczo-Edukacyjnym nowo przybyli goście łatwo mogą się zgubić.

 

– Ludzie przychodzą po raz pierwszy i nie wiedzą dokąd iść – mówi recepcjonistka, Krystyna Siemieniako.

 

Ale sieć korytarzy tylko z pozoru wydaje się zawiła. Prawdziwym wyzwaniem bywają labirynty ludzkich emocji. Bo niektórym już od progu trzeba dodać otuchy – tym, których bliscy potrzebują paliatywnego wsparcia. Przychodzą, czasami z głęboko wdrukowanym obrazem, że takie miejsce może być co najwyżej ponurym zakładem quasi-humanitarnej utylizacji, gdzie odlicza się tylko ostatnie tchnienia.

 

Ciśnienie zdaje się szybko opadać. Wszystko tu nowoczesne, przestronne i lśni czystością. Sama recepcja wyłaniająca się vis-à-vis głównych drzwi wejściowych, przypomina raczej gościnny salon niż oficjalny punkt obsługi w placówce medycznej.

 

Około ósmej robi się gwarniej. Słychać delikatny stukot kółek. To sanitariuszki rozwożą pacjentom pierwsze posiłki. 

 

No, nie mam bez masła… Nie wiem, czemu nie dały dziewczyny właśnie bez masła dla Pana… – rzuca z lekkim zniecierpliwieniem Joanna Stulgis. – Pójdziesz? – pyta koleżankę, która już kieruje się w stronę kuchni. A tam niczego nie trzeba się dopraszać. – Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek życzenie, to po prostu przychodzi ktoś i nas informuje, a my to robimy – zapewnia szefowa zespołu gastronomicznego, Katarzyna Czemerys.

 

A co dzisiaj na śniadanie? Placki z jabłkiem, ryż na mleku i kawa Inka, wylicza Pani Kasia. Nietolerujący laktozy pokrzepią się zawsze niezawodną parówką. Na obiad podadzą zupę brokułową i serniczki ze śmietaną, a dla "bezmlecznych" – kurczak z ziemniakami i surówką z marchewki. Wieczorem kolacja w klasycznej formie kanapek. Trzy zestawy dziennie to optymalny wariant.

 

Ale najpierw leki. – Popijemy herbatką… Czy to kawa czarna zbożowa? – zagaduje jedną z pacjentek Irena Szwarc, od wielu lat zajmująca się w Fundacji koordynacją opieki nad osobami zależnymi. – Jeszcze syropek jest…

 

Pani Galina z Białegostoku ma poczucie, że nie mogła trafić lepiej.

 

– Nie potrafię tego w paru słowach powiedzieć… Ale jak wróciłam ze szpitala, bo byłam na onkologii, to ja myślałam, że ja Jezusa Chrystusa spotkałam! Może to dla was śmieszne się wyda… – seniorka przymyka oczy.

– Mówi Pani o doktorze? – dopytuje Pani Irena.

– I o doktorze, i o przyjęciu. I w ogóle o atmosferze. O tym wszystkim...

 

Pana doktora dzisiaj nie ma. Był wczoraj i będzie jutro. Bez niego nie byłoby żadnego z tych uśmiechów.

 

– Mało brakowało, a inwestycja ugrzęzłaby na lata – Irena Szwarc wspomina początki budowy. Zaledwie wbito pierwszą łopatę, a już ceny materiałów dramatycznie poszybowały w górę. – Podpisanie umowy z NFZ zawisło na włosku.

 

Założyciel Fundacji Hospicjum Proroka Eliasza, nie załamał rąk. Wsiadł w pociąg i udał się do Poznania, do siedziby Fundacji Biedronka, założonej przez właściciela znanej sieci sklepów. Nie zdążył dojechać z powrotem do Warszawy, gdy zadzwonił telefon – po drugiej stronie padły słowa, które w jednej chwili zmieniły wszystko: Fundacja Biedronka pomoże zbudować Hospicjum w Makówce.

 

– I żeby nie Biedronka, to… – Pani Irena zawiesza na chwilę głos. – Dalej nas wspierają – dodaje z wdzięcznością. – Teraz na przykład dostaliśmy 250 tysięcy na hospicjum domowe, gdzie personel medyczny jeździ do ludzi w terenie, którzy potrzebują pomocy i mają daleko do ośrodków zdrowia, do przychodni. To są osoby z innymi chorobami, niż płaci NFZ...

 

– A śniadanie jest pyszne – Pani Galina tymczasem nie odrywa się od jedzenia. – No, mówię… Ja mieszkałam na Nowym Świecie i chyba trafiłam na „nowy świat”. Jest tak cudownie… Czuję się tutaj komfortowo. Nie znano mnie, a wyściskano z każdej strony. Ja czegoś takiego naprawdę nie przeżyłam… – wzrusza się pacjentka.

 

Prowadzony przez Fundację Hospicjum Proroka Eliasza Ośrodek Hospicyjno-Opiekuńczo-Edukacyjny w Makówce to pierwsza tego typu placówka na terenach wiejskich, a nawet fenomen w skali całego kraju. Wypełnia lukę, o której długo nie mówiło się głośno.

 

W recepcji. Zielono i gościnnie.

 

Na straży pierwszego kontaktu z Hospicjum – recepcjonistka Krystyna Siemieniako.

 

Wiosenny poranek w jednym ze skrzydeł. Razem jest ich trzy A, B i C. Wszystkie wyposażone i zajęte.

 

Pani Joanna i Pani Anna rozwożą pierwsze posiłki, dbając o to, żeby pacjenci otrzymali to, czego potrzebują.

 

– Cokolwiek poprosisz, to jest wszystko.. Nawet wstyd nieraz prosić, bo wydaje się dla mnie, że ja się lenię, że sama powinnam wstać i zrobić. Ale jest taka sytuacja, że nie dasz rady… – Pani Galina z Białegostoku nie może nachwalić się opieki, którą tu otrzymuje. 

 

Tablica na jednej ze ścian z datą uroczystego otwarcia, przypomina o fundamentalnym wkładzie Fundacji Biedronka.

 

Pan Ryszard

 

W jednej z sal nastrojowy półmrok, chociaż już po dziewiątej.

– Rysiu… Powiesz, od kiedy jesteś u nas? – zapytuje Pani Irena.

– Od lipca… 2023… – odpowiada półgłosem wątły, leżący w łóżku mężczyzna.

– Czyli prawie dwa lata. Może nie od początku, ale dwa lata jest!


W Hospicjum to cała era mezozoiczna – do tej pory nikt nie przebywał tu aż tyle. A dosłownie wczoraj Pan Ryszard wrócił ze szpitala. Trafia tam czasem na leczenie, ale później znów wraca. Gdy tylko przekracza próg Ośrodka w Makówce, wszyscy prostują się jak na komendę. Cała załoga darzy go ogromną sympatią.

 

– Z daleka Pan jest?

Z Wiercienia koło Siemiatycz.

– Czyli... Spory kawałek drogi?

– Nie. Osiemdziesiąt kilometrów. Nie tak dużo. Na samochód? No, co to jest...

– A właśnie nie tak dawno Pan Ryszard obchodził u nas pięćdziesiąte urodziny. Huczne urodziny! – przypomina Pani Irena, wskazując na kubek z jego imieniem, zieloną żabą i zabawnym napisem.

– Hucznie to było po urodzinach… – próbuje nieśmiało prostować jubilat.

– Pojedziesz na Biedronkę?

– A nie wiem… Jak dam radę, to jadę, a jak nie, to tutaj wyjeżdżam – pokazuje w kierunku dużych drzwi, które prowadzą na patio.

 

W pokojach pacjentów próżno szukać klasycznych okien. Zamiast nich – tylko te wielkie szklane drzwi. Irena Szwarc mówi, że to doskonałe rozwiązanie. Światło wpada jak przez okno, a kiedy jest ciepło nie trzeba wiele, by znaleźć się na zewnątrz. Bywa nawet, że pacjenci wywożeni są na łóżkach.

 

A patio naprawdę robi wrażenie – zadbane, otoczone roślinnością, z karmnikami dla ptaków i spacerowymi alejkami. Nawet obecne w salach radia i telewizory, choć ofiarowane przez dobrych ludzi, nie mogą równać się z kojącą obecnością natury i zapachem świeżej zieleni. Wtedy jeszcze mocniej czuć, że życie wciąż płynie.

 

– I zapalić można – w pogodnym uśmiechu Pana Ryszarda tli się coś z chłopięcej przekory.

– Pali Pan?

– Paaalę... – odpowiada przeciągle, jakby od niechcenia. – Miesiąc czasu nie paliłem.

– Dużo Pan pali?

– Paczka niecała dziennie.

– Palenie pomaga?

– Tak trochę wycisza człowieka. Uspokaja...

– Ale Rysio ma silną wolę! - chwali Pani Irena. – Jeżeli miesiąc nie palił...

– Wcześniej nawet dwa miesiące leżałem i też nie paliłem. Nie było takiej możliwości. Ale jak sobie leżę w łóżku, to mnie wcale nie ciągnie. A jak wyjadę, jak na wózku się ruszam… Tu się zakręcę, tam się zakręcę, do kucharek się zakręcę... To coś zawsze wrzucą na ruszt.

– Kucharki go lubią! – uśmiecha się Pani Irena.

– Tu jest bardzo, bardzo dobrze. Personel, lekarze… Bardzo dobrze! A tam stoją cukierki – Pan Rysio daje znać delikatnym skinieniem. – O, właśnie, w tej torbie... Proszę się częstować!

 

Pomimo ciężaru przewlekłej choroby, Pan Ryszard nie zgasił w sobie światła. Swoją pogodą ducha mógłby obdzielić wielu zdrowych.

 

Hospicjowe patio spokojna oaza na świeżym powietrzu.

 

Tegoroczny maj był w większości chłodny i deszczowy, ale latem nie będzie tu pusto.

 

Pan Ryszard w towarzystwie Ireny Szwarc, Koordynator Opieki Osób Zależnych w Fundacji Hospicjum Proroka Eliasza.

 

Gdy nic nie jest pewne... 

 

Nad Panią Leokadią pochyla się pielęgniarka i jedna z sanitariuszek. Już po śniadaniu. Jeszcze poduszka, ostatnie poprawki.

 

 – To ja będę w Internecie? – dziwi się seniorka z Bielska Podlaskiego, zerkając przyjaźnie w obiektyw. – Ale ja nie prowadzę Internetu. I nie mam komórki.

– Może dzieci i wnuki mają?

– Nie mam dzieci i nie mam wnuków.

 

Ale ma Pani Hospicjum. To przecież jak rodzina. – Małe skupisko. Bardzo przyjemnie tutaj – cieszy się pacjentka. –  A szczególnie odnoszą się do ludzi serdecznie!

 

To zdanie powraca jak refren hymnu powitalnego.

 

– W Hospicjum pacjenci wymagają znacznie większej uwagi i troski. Przychodzą tu, aby odbyć swoją ostatnią podróż – mówi Kamila Sadowska, pielęgniarka z Bielska Podlaskiego. – Dlatego, zatrudniając się tutaj trzeba być przede wszystkim osobą bardzo empatyczną.

 

– Potrzebny jest uśmiech. Potrzebna jest wrażliwość – dodaje Justyna Masiak, koleżanka po fachu, która do Makówki przyjeżdża spod Siemiatycz – Sypiemy więc żartami, rozbawiamy pacjentów, śpiewamy z nimi, modlimy się z nimi, jeżeli tego potrzebują, wygłupiamy się czasami. To jest takie codzienne życie. Bo tak do końca nie wiadomo, czy ta Pani Marianka nie przeżyje mnie, czy ja będę wracała do domu i czy nie zginę w wypadku...

 

Świadomość kruchości istnienia dotyka tu ostrzej i głębiej.

 

– Są dziewczyny, nowe przychodzą… To one się denerwują. I przeżywają, biegają… –  ciągnie dalej Pani Justyna.

 

Trzeba to sobie jakoś poukładać. Zwłaszcza, że pacjenci potrafią zapaść w serce – jedni mocno, drudzy zaledwie. Siostry mówią, że zostają wspomnienia. I trzeba żyć po prostu, jak się umie najlepiej. Bo świat kręci się dalej. Nawet jeśli nie wiadomo, dla kogo.

 

– A są tacy, którzy przychodzą, popracują chwilę i mówią: „Nie, wynoszę się stąd!”?

– Są! – potwierdza z całą stanowczością Kamila Sadowska. – Bo nie oszukujmy się, nie każdy może pracować w Hospicjum. To jest, po pierwsze, bardzo ciężka praca. Zarówno fizyczna, jak i psychiczna. I nie każdy daje radę.

– Muszą być predyspozycje, bo czasami jednego pacjenta wystarczy potrzymać za rękę, porozmawiać z nim, nawet przytulić – zaznacza Pani Justyna.

– A niektórzy tego nie zrobią.

– My nie mamy takich oporów.

– Tacy się nie nadają?

– Tak. Tak samo, jak nie każdy nadaje się na prawnika, nie każdy nadaje się na lekarza. Trzeba coś w sobie mieć. Praca w Hospicjum powinna być świadomą decyzją! 

 – podkreśla z przekonaniem Pani Kamila.

 

Poranne wsparcie dla Pani Leokadii z Bielska Podlaskiego. Pielęgniarka Justyna Masiak (po lewej) i sanitariuszka Marzena Choroszewska (po prawej) zgodnie twierdzą, że ta praca, choć bardzo wymagająca, przynosi im wiele satysfakcji i poczucia sensu.

 

I wdzięczność pacjentów. - Hospicja to dobra rzecz – przyznaje Pani Leokadia.

 

Kamila Sadowska i Anna Sokołowska, pielęgniarki z Bielska Podlaskiego też mają dzisiaj dyżur. Ale w tej pracy same kompetencje instrumentalno-techniczne to za mało, mówi Pani Kamila. Profesjonalizm musi jeszcze spotkać się z wysokim poziomem świadomości i empatii.

 

Rutynowe czynności nie mogą więc przytłoczyć bycia ludzkim. – Staramy się, żeby pacjenci czuli się swobodnie. Chcemy wywołać uśmiech na ich twarzach. Jest sporo takich pacjentów, którzy przychodzą negatywnie nastawieni, a po jakimś czasie stopniowo zaczynają się uśmiechać. Współpracują z nami. Widzą, że to nie jest jakaś umieralnia... – mówi Justyna Masiak. 

 

Poranne rytuały zakończone. Pan Krzysztof z Knyszyna właśnie zaczyna kolejny dzień w Makówce.

 

...wtedy zaczyna się prawdziwe życie.

 

– Dużo jest wolontariuszy?

– Teraz chyba czternaście osób – informuje recepcjonistka, Pani Krystyna.

– To bardziej taki dodatek, czy raczej ważny filar funkcjonowania Ośrodka?

 

Na pewno żaden dodatek. Każdy gest, rozmowa, uważność – ich dyskretna obecność daje wsparcie silniejsze niż niejeden lek.

 

Ochotnicy często zgłaszają się z własnej inicjatywy. Zdarza się, że przychodzą odwiedzić krewnych, a później sami zostają. Dla Eweliny Łochnickiej, koordynatorki wolontariatu w Fundacji, wystarczył tylko tydzień pobytu ojca, aby poczuć, że krąży wokół tego samego centrum grawitacji.

 

– Dopiero tutaj zobaczyłam jak wygląda opieka nad człowiekiem, taka troskliwa, gdzie lekarz ma czas dla pacjenta, gdzie sanitariuszka pogłaszcze, gdzie porozmawia – Pani Ewelina twierdzi, że wie, co mówi, bo szpitalne realia zna od podszewki.

– I nie udają tego zaangażowania?

– Nie! Tego nie da się udać! No jak? Że stoi dorosła pani nad dorosłym człowiekiem i dmucha mu łyżkę zupy?

– Podobno da się udawać tylko trzy miesiące. Ktoś to kiedyś zbadał…

– Ale to wynika też z obowiązujących wymogów postawionych przez lekarzy w stosunku do opieki, która jest tutaj prowadzona. I każdy, kto tu przychodzi do pracy, podpisuje się pod tym. Albo bierzesz to na klatę albo z nami nie pracujesz. Przychodzisz, widzisz, przeczytałeś, podpisałeś! I wiesz.

 

Reguły są jasne i nie podlegają negocjacjom. Jak dziesięć przykazań.

 

– A warto angażować tu swoją energię, gdy wokół tyle dróg do wyboru?

– Warto - Agnieszka Żarska właśnie wróciła z przedpołudniowego spaceru, pomagając poruszającemu się na wózku Panu Zygmuntowi z Hajnówki. – Dzisiaj jestem tak naprawdę może czwarty lub piąty raz. Mam teraz dużo wolnego czasu, którym chciałabym dysponować w taki sposób, żeby nie był to czas zmarnowany. A to jest coś, o czym myślałam od bardzo dawna – ciągnęło mnie tu. Naprawdę odnajduję się w tym Hospicjum – narwianka nie kryje swojego zadowolenia.

 

Przy recepcji zawiązuje się tymczasem małe zbiorowisko. Z lewa na prawo sunie gdzieś zastęp białego personelu. Pan Zygmunt, być może natchniony tym widokiem, prostuje się i nabiera wigoru. – Nie smakuje Panu nasze jedzenie? – przewrotne komentarze na temat najlepszej kuchni w okolicy nie uchodzą niczyjej uwagi:

– Pan Zygmunt nie mówi prawdy!

– No nie wierzę!

– To postawi Pani wieżę!

– A postawię! U Pana w pokoju dzisiaj!

 

Teraz robi się naprawdę wesoło. Jedna anegdota goni drugą, sypią się barwne opowieści. Przez trzy lata nazbierało się ich całe mnóstwo. Ale nie zawsze jest tak lekko. – Bywają chwile, że mamy dość. Zupełnie po ludzku… – mówi Pani Ewelina. – Czasem każdy z nas ma gorszy dzień. I wszyscy to szanujemy.

 

W recepcji melduje się kolejna wolontariuszka. Pani Raisa co tydzień przyjeżdża ze stolicy Podlasia. Pomagała i wciąż pomaga w białostockim Hospicjum. Ale tu, w Makówce, ma poczucie, że jest naprawdę potrzebna.

 

– Doszłam do wniosku, że nie wszystko trzeba robić za pieniądze. Trzeba też dać coś od siebie. Trzeba udzielać się jako wolontariusz – mówi z przekonaniem. – Jeżeli człowiek pomaga bezinteresownie drugiemu, to…

– ...na duszy mu lżej?

– Tak. Ja lepiej się z tym czuję.

 

Żeby zostać wolontariuszem w Hospicjum, trzeba m.in. porozmawiać z psychologiem i odbyć specjalne szkolenie. Pod tym względem nie ma miejsca na improwizację.

 

Dwie sympatyczne Panie. Paulina Ziuzia (po lewej) w Fundacji zajmuje się m.in. zgłaszaniem pacjentów Hospicjum Domowego i wypożyczaniem sprzętu medycznego. Ewelina Łochnicka (po prawej) pewnego dnia została ochotniczką, a obecnie koordynuje wolontariat.

 

Anita Oksentowicz czuwa na relacjami z otoczeniem i promocją Fundacji, aby misja Hospicjum docierała do jak najszerszego audytorium. – To dość specyficzna dziedzina. Na pewno ludziom łatwiej wyciągnąć pomocną dłoń, gdy dotyczy to małych, chorych dzieci – zauważa. Obraz opieki paliatywnej w świadomości społecznej wciąż wymaga przewartościowania i przełamywania stereotypowych wyobrażeń.

 

Agnieszka Żarska właśnie wróciła ze spaceru z Panem Zygmuntem. Mówi, że niesienie pomocy innym to dobrze spożytkowany czas. Tak mało mamy go na Ziemi, zatem warto nim zarządzać mądrze.

 

Pani Raisa przyjeżdża co tydzień z Białegostoku. Jako wolontariuszka udziela się też w innych placówkach, ale w Makówce czuje się najbardziej potrzebna.

 

Wolontariat w Hospicjum to nie tylko pomoc, służba, czy budowanie społecznej etyki współczucia i solidarności. To również podróż w głąb człowieczeństwa  spotkanie z drugim człowiekiem na granicy życia i przemijania otwiera drzwi do lepszego rozumienia siebie i innych.

 

Biedronka

 

W głębi sali gra duży telewizor. Na ekranie egzotyczne ptaki unoszą się ponad taflą lazurowego morza. Morze białymi falami rozbija się o skaliste brzegi, a jego szum zlewa się łagodnie z szelestem niemilknących rozmów.

 

– Samo bierzmowanie…  Sama msza była bardzo ładna. Naprawdę! – wolontariuszka Agnieszka relacjonuje właśnie przebieg niedawnych uroczystości.

– A gdzie było to bierzmowanie? – pyta jedna z pacjentek. Pani Basia przez kawał czasu pracowała jako nauczycielka matematyki, więc relacja musi być ścisła.

– W Narwi. Naprawdę było fajnie. I już po.  

– I pierwsza komunia była chyba?

– Komunia była wcześniej.

 

Pani Basia bardzo lubi Biedronkę. – Dają nam tu Panie do malowania takie zajęcie – opowiada powoli, uważnie dobierając słowa. – Na Wielkanoc robiliśmy palemki, kwiatki... Jajka malowaliśmy. No, nie wszyscy... Bo nie wszyscy mogą.

 

W Biedronce, w każdym razie, zawsze jest przytulnie, kolorowo i swojsko. Jest trochę jak mała kafejka, salonik, biblioteka z czytelnią i pracownia w jednym. W niektórych zakątkach migoczą subtelne dekoracje. Tu i ówdzie kilka misternie spreparowanych rękodzieł. Nad długim stołem szklana tablica z niebieską nazwą dobrodziejki Fundacji i czerwonymi owadami w kropki. 

 

– A Pani Zosia ma dzisiaj imieniny! – rzuca ktoś. – Tak, ma imieniny! – nikt nie zapomniał. Wszystkie spojrzenia kierują się w stronę milczącej, drobnej staruszki. Pani Zosia nie mówi nic, może już nic nie powie. Ale wciąż jest żywo obecna, z zainteresowaniem wpatrując się w obiektyw.

 

– Proszę się ładnie wyprostować. I siadamy... – z korytarza dobiega energiczny męski głos. W drzwiach na moment zastyga Pan Zygmunt. – Powolutku. Opieramy nogi – pacjent uważnie wsłuchuje się w instrukcje fizjoterapeuty. 

 

Białostocczanin, Rafał Piaścik, przyjeżdża tu dwa razy w tygodniu, na zmianę z koleżanką. Dzisiaj czwartek, więc akurat wypada intensywny dzień z ćwiczeniami.

 

– Najważniejsze jest utrzymanie sprawności – zaznacza. – Staramy się, żeby pacjent był jak najdłużej na danym poziomie funkcjonalnym. Czyli, jeśli pacjent chodzi, to staramy się, żeby ten okres chodzenia był jak najdłuższy.

 

Od 7:00 do 15:30 młody specjalista od ruchu, sprawności i łagodzenia bólu zajmuje się każdym z około dwudziestu podopiecznych. Ci, którzy są w stanie, przyjeżdżają na wózkach albo nawet udają się o własnych siłach do niewielkiej sali rehabilitacyjnej, wyposażonej w urządzenia i sprzęty terapeutyczne.

 

– Sala rehabilitacyjna jest wystarczająca?

Pan Rafał nie zastanawia się długo – No jasne, że przydałyby się nam jakieś bardziej specjalistyczne sprzęty… – po czym wymienia kolejne rodzaje zabiegów rehabilitacyjnych. I podkreśla: nie obniżamy poprzeczki. Opieka fizjoterapeutyczna w Hospicjum jest pełnoprawna. Taka sama, jak wszędzie.

 

A pomaga? Bardzo. Nawet nie tyle mięśniom i ciału, ile nerwom i duszy. Tu nie chodzi przecież o wielkie rzeczy. Czasem wystarczy jeden krok postawiony o własnych siłach. Z tych małych zwycięstw pacjenci cieszą się jak nikt inny.

 

Zanim przywiozą obiad, do Biedronki zagląda jeszcze Anita Oksentowicz, która w Fundacji zajmuje się m.in. komunikacją i promocją. W rękach trzyma plik karteczek z wydrukowanym napisem. Prawdopodobnie zawita tu grupa studentów-filmowców – mają pomysł na projekt. Świat znów zobaczy historię z Makówki na ekranie, bo kamery w Ośrodku to żadna nowość. Ale teraz zanosi się chyba na jakieś głębokie ujęcie tematu – młodzi chcą wiedzieć, czego pacjenci żałują w życiu.

 

– Czego żałuję w życiu? – ożywia się Pan Zygmunt.

– Jeżeli Pan zechce, to porozmawia Pan o tym z młodymi ludźmi, a jeżeli nie zechce… – urywa Pani Anita. Akurat przyjeżdża kurczak i serniczki. Gwar na korytarzu gęstnieje – za chwilę niektórzy zobaczą swoich bliskich, a Biedronka na jakiś czas zamieni się w jadalnię. 

 

– Lepiej tutaj z ludźmi, niż samemu w domu – drobna seniorka o pociągłej twarzy obejmuje szklankę z kawą. Bo co to za wegetacja... Życie cieniami, które wysysają duszę. Tu, wśród ciepłych, żywych spojrzeń, wszystko ma o wiele lepszy smak. Jak w domu.

 

Drzwi do Biedronki zawsze są otwarte.

 

Na ścianie jeszcze jeden wymowny ślad wspierającej Fundacji.

 

Wolontariuszka Raisa dotrzymuje towarzystwa jubilatce, Pani Zosi.

 

Lepiej tutaj, z ludźmi, niż samemu w domu. Wielu nie wyobraża sobie innego scenariusza.

 

– Jestem tu już sporo czasu i naprawdę wyciągnęło mnie to Hospicjum... Z nieboractwa! No chyba jeszcze trochę muszę tutaj pobyć. Szkoda mi się będzie rozstawać... – Pani Basia ledwie powstrzymuje wzruszenie.

 

Panu Zygmuntowi udaje się, z pomocą fizjoterapeuty, postawić kilka kroków.

 

Sala rehabilitacyjna w Ośrodku ważne wsparcie w procesie opieki nad pacjentami.

 

– Zauważyłem, że pacjenci z chorobami paliatywnymi są dużo bardziej wdzięczni za wszystko od innych: ci właśnie, którzy czują, że zostało im mało czasu – mówi specjalista od fizjoterapii, Rafał Piaścik. – U niektórych to kilka tygodni, ewentualnie miesięcy. Ale widać u nich zapał. Mają takiego ducha walki. Leżący, spionizowani – chcą mimo wszystko wstawać. Próbują zrobić krok i cieszą się nawet z tego jednego.

 

Może dlatego, że każdego dnia chce się chwytać te wszystkie, choćby niepewne chwile...

 

... jeśli tylko pacjenci czują się widziani, zaopiekowani i bezpieczni.

 

I przez cały czas coś tu się dzieje. Anita Oksentowicz zapowiada filmową wizytę.

 

A Pana Zygmunta planowany projekt i pytania studentów zainspirowały do egzystencjalnych refleksji nad przemijaniem i śmiercią. – W Hospicjum nie unika się żadnych tematów. Jest miejsce na rozmowy o wszystkim – zapewnia Pani Anita.

 

Czas na obiad. Wielofunkcyjna Biedronka przeobraża się w jadalnię.

 

Dom pełen obecności

 

Ośrodek tonie jeszcze w blaskach popołudnia. Zanim nadejdzie wieczór, jedna z seniorek udaje się na spacer po korytarzu. Pani Antonina, choć przy niewielkim wsparciu, jest w stanie poruszać się o własnych siłach.

 

– A co ja bym w domu robiła? – mówi raźno. – Upadłam. Syn, póki przyjechał, to leżałam półżywa.  

– I dobrze tu Pani?

– A pewnie, że tak! Pomagają, karmią i wykąpią. I co zechcesz zrobią. I towarzystwo jest. Miłe wszystkie, grzeczne, takie uprzejme. Aż, aż, aż... Aż za dużo! – słowa zdają się płynąć na jednym oddechu, a perłowy uśmiech nie schodzi z jej twarzy.

– Mówią, że dobrego nigdy dość.

– Oj tak! Nigdy dość!

 

Pomimo, że każdy krok okupiony jest wysiłkiem, pacjentka ochoczo wyrusza przed siebie. – Trzeba troszkę pochodzić. No bo jak inaczej? 

 

Kilka metrów dalej filigranowa sanitariuszka w ciemnoróżowym uniformie pomaga starszemu mężczyźnie na wózku. – Pan bardzo chce do łóżka? To co? Już pojedziemy? – po Marzenie Choroszewskiej nie widać śladu znużenia. – Nie wiem... Po prostu od początku kocham tę pracę! – mówi, nie siląc się na żadną zbędną egzaltację.

 

Od samego rana jest tu też Pani Iryna. Podłogi lśnią, ściany oddychają świeżością – trudno nie zauważyć. Porządek to również wysublimowana forma szacunku.

 

– Tut ludi khvori. Do kozhnoho treba maty yakys’ pidkhid – wybrzmiewa melodyjny ukraiński.

 

Bo w Makówce nie da się jechać na autopilocie. Nawet polerowanie szybek w Biedronce nabiera innej wagi. Trzeba zostawić kawałek siebie – dać chorym swoją autentyczną obecność, bez wyreżyserowanych emocji.


– Staramy się bardzo mocno, żeby to miejsce było domem. Żeby to nie była instytucja, placówka czy miejsce, gdzie realizujemy kolejne procedury. Tylko, żeby to był dom, żeby było ciepło, żeby było towarzystwo, żeby każdy miał tutaj kawałeczek swojego domu. I to jest taką naszą troską – podkreśla dr Ewa Stankiewicz, kierownik Hospicjum Domowego i Wiceprezes Fundacji Hospicjum Proroka Eliasza.

 

Chociaż po korytarzach Pani doktor przemieszcza się z szybkością geparda, znajduje chwilę na refleksję. Bo czym właściwie jest dom? – pyta. Przecież nie chodzi tylko o ściany i dach. Dom to przede wszystkim ludzie – relacje, obecność, zaufanie. Przestrzeń bezpieczeństwa, gdzie można odetchnąć bez lęku.

 

– Nawet w tym drapieżnym świecie można stworzyć takie miejsce! – dr Ewa Stankiewicz nie ma co do tego żadnych wątpliwości. – Nie, to nie tak, że wszystko jest idealne. Ale nie traktujemy tego w kategoriach porażki, tylko jako wyzwanie, żeby nieustannie poprawiać to, co słabe, niedoskonałe i codziennie być lepszym.

 

Misterium tremendum (et fascinans)

 

Wielkimi krokami zbliża się pora kolacji. Ruch na korytarzach jakby nieznacznie przycichł. Pani Basia wciąż "na Biedronce". Ktoś zagląda do hospicyjnej kaplicy. Sytuuje się na lewo od recepcji. Trafić, w każdym razie, łatwo.

 

Panuje tu nabrzmiała cisza. Ołtarz oddziela konstrukcja przypominająca modernistyczno-minimalistyczny ikonostas. Po jego lewej stronie – Matka Boża Nieustającej Pomocy, po prawej – ikona Jezusa Pantokratora. W głębi, tuż przed oknem, krzyż ekumeniczny – symboliczny most przerzucony pomiędzy siostrzanymi religiami.

 

– Raz w tygodniu odbywają się tu msze: i prawosławne, i katolickie. Naszych pacjentów przywozimy na wózkach, na łóżkach. Bardzo chętnie uczestniczą w mszach, bez rozgraniczania, czy to msza katolicka czy prawosławna. Zainteresowane osoby odwiedzające też przychodzą ze swoimi rodzinami – mówi Irena Szwarc.

 

Przytłumione światło żarówek miękko rozlewa się po ścianach. Pani Irena zapowiada, że wkrótce zawisną tu porządne żyrandole. I zapewne lepiej rozświetlą wymowny fragment z Ewangelii, który od tysiącleci pokrzepia wierzących: Kto we mnie wierzy choćby i umarł, żyć będzie. 

 

Religia pomaga. Przypomina o transcendencji, o Bogu. Bóg wie wszystko. Bóg jest troską ostateczną. Ale czasami, gdy mocniej pękają czułe powłoki i zawodzą tarcze ochronne, potrzeba jeszcze człowieka do rozmowy, żywej duszy, która nie pierzchnie sama przestraszona.

 

– Często zdarza się, że rozmawiamy z pacjentami o śmierci. Niektórzy tego potrzebują. I czują się lepiej. Może przestają się trochę tego bać. Wiedzą, że ktoś przy nich będzie, że otrzymają opiekę – sanitariuszka Marzena kładzie dłoń na ramieniu swojego podopiecznego. – Czasem mówię, "Do widzenia Panu!", a w odpowiedzi słyszę: "Ach, może się już nie zobaczymy...". Odpowiadam: "Zobaczymy się!". Pacjent uśmiecha się i mówi, że będzie czekał. Ma powód, żeby jeszcze z nami pobyć.

 

– Tu toczy się tak intensywne życie, że nie ma czasu na bylejakość, na siedzenie z nosem na kwintę – przekonuje dr Ewa Stankiewicz – Jutra może nie być. Jesteśmy tu i teraz. Dzisiaj. Liczy się to, co jest w tej chwili.

 

Pani Antonina, z pochodzenia kleszczelanka, w Makówce znajduje, spokój, rytm i towarzystwo: – Dziękuję wszystkim. I dla lekarzy, i w ogóle. I dla tych, co nam pomagają.

 

Marzena Choroszewska "na przedmieściach" rodzinnej Narwi odkryła swoje powołanie. – Jakbym tę pracę wykonywała od lat... Zawsze staram się wyczuć, czego pacjent potrzebuje, jakie podejście będzie najlepsze. Do każdego trzeba podejść inaczej, 

 

Pani Iryna pochodzi spod Lwowa. Pracowała w wielu miejscach. Ale tu, jak mówi, obok człowieka nie da się przejść obojętnie.

 

Do końca dyżuru jeszcze trochę zostało, a energii wciąż nie brakuje. Dr Ewa Stankiewicz w towarzystwie Anny Zinkiewicz, która czuwa nad organizacją pracy pielęgniarek w Hospicjum Stacjonarnym.

 

Hospicyjna kaplica z ekumenicznym krzyżem. Na razie jeszcze skromnie, ale niebawem surowe żarówki ustąpią miejsca żyrandolom.

 

Każdy może pomóc

 

Już po piątej, a mimo to drzwi do niektórych biur Fundacji Hospicjum Proroka Eliasza pozostają otwarte. W jednym z nich piętrzą się stosy rozmaitych przedmiotów – podarunków na loterię lub licytację. To nieodłączny punkt bogatego programu Pikniku Charytatywnego, który niebawem już po raz trzeci z rzędu wystartuje nad rzeką w Narwi. 

 

– W zeszłym roku mieliśmy trzysta fantów, które rozeszły się jak świeże bułeczki – Anita Oksentowicz wraca myślami do poprzedniej edycji. Już wtedy była to dość intensywna, absorbująca impreza z wielką sceną i mnóstwem muzyki rozbrzmiewającej od godzin popołudniowych do późnej nocy. Cała przystań kajakowa tonęła w mozaice rozmaitych stoisk i atrakcji: od kiermaszów i jarmarków przez całą gamę rozrywek dla dzieci, po namioty służb mundurowych. Pogoda jak wiosną na Malediwach. Atmosfera jeszcze lepsza. Na czysto zebrano wówczas 40 tys. zł.

 

W tym roku wszystko ruszy pełną parą 14 czerwca, punktualnie o godzinie 15-stej. Pojawi się kilka nowości. – Będą stoiska medyczne: fizjoterapeutyczne, nawet ginekologiczne. Strażacy, policja, wojsko też. Będzie dużo muzyki do tańca. Będą tkaczki, które tkają dywany, wyszywają serwetki – wylicza Pani Anita. – Może zjawi się specjalistka od wypalanej ceramiki? Oczywiście pieca nie przywiezie, ale... 

 

Z pieca na pewno będą bułki i ciasta. 

– Kołacz ktoś kupi?

– Tak! Ktoś kupi na pewno. Zawsze kupują!

 

A Fundacja docenia każdą złotówkę, bo państwowe wsparcie pokrywa jedynie to, co obejmie tabelka. Tymczasem dnia w Hospicjum raczej nie da się zamknąć w małej rubryczce. Dlatego liczy się każdy gest dobrej woli. Zawsze i wszędzie, z dowolnego miejsca.

 

Tymczasem pikniki i inne, mniejsze inicjatywy o podobnym charakterze... Cóż, to prawdopodobnie coś więcej niż tylko lokalne święto ludzkiej solidarności, nawet jeśli zdołało wpisać się w harmonogram tutejszych wydarzeń kulturalnych. Doktor Paweł Grabowski, Prezes Fundacji i kierownik Hospicjum Stacjonarnego, dostrzega w nich szerszy sens:

 

– Cieszymy się z tego, że potrafimy zarobić na pikniku. Ale widzimy, że tych dóbr, które ze sobą niesie, jest dużo, dużo więcej: to, że przybywa nam przyjaciół, ludzi zaangażowanych w różnego rodzaju działania, w aktywności wokół Hospicjum; to, że możemy tę ideę ruchu hospicyjnego siać szeroko i odczarowywać to hospicjum. Komuś, kto spotkał się z nami, Hospicjum już nigdy nie będzie kojarzyło się z mrocznym, smutnym miejscem, pełnym depresji i rozpaczy. To też jest dla nas ważne – że zmieniamy tę rzeczywistość – powiedział.

 

– Panie doktorze, a jak z perspektywy czasu ocenia Pan to, co powstało w Makówce? Udaje się?

– To dopiero trzeci rok, ale wygląda na to, że ledwo wyrosło, a już przynosi owoce.

 

Jedno zdanie wystarczy – niech owoce mówią same za siebie.

 

W tym roku III Piknik Charytatywny pod hasłem "Z miłości do każdej chwili" wypełni rozbudowany program. 14 czerwca na Przystani Kajakowej w Narwi uczestników czeka cały wachlarz atrakcji.

 

Impreza zdołała już zyskać rozpoznawalność i renomę. Organizatorzy spodziewają się do 1000 uczestników. Ale zawsze może być więcej.

 

Dr Paweł Grabowski i dr Ewa Stankiewicz – opoka Fundacji HPE i autorzy innowacyjnego modelu opieki paliatywnej na terenach wiejskich, podczas II Pikniku Charytatywnego nad Rzeką w Narwi (29 czerwca 2024).

 

Bo dzisiaj do Makówki przyjeżdża się również po sprawdzone rozwiązania. Badacze, lekarze, aktywiści, decydenci, szukają tu fachowej odpowiedzi na jedno z najbardziej zaniedbanym i być może najtrudniejszych pytań naszych czasów: jak organizować sensowną i godną opiekę mieszkańcom wsi, stojącym u kresu życia?

 

 

Słońce schodzi niżej, już grubo po osiemnastej. Jeszcze kilka kadrów, jeszcze jedno, dwa spojrzenia, jeszcze krótka rozmowa. Cisza zdaje się zapadać niepostrzeżenie. Powoli domykamy dzień w Hospicjum – niemal równo z końcem dyżuru. Na korytarzu widać nowe twarze – stery przejmuje wieczorna ekipa.

 

Dobrze mieć blisko takie miejsce. Nie z lęku przed własną, antycypowaną śmiercią, cierpieniem i bezradnością. Raczej po to, aby uczyć się widzieć siebie nawzajem w całym swoim człowieczeństwie, dzielić się istotą życia, póki ono trwa, nie marnować cennych chwil na fikcje i maskarady. Na sztywne ideały moralne i strach przebrany za wyższość.

 

Hospicjum Proroka Eliasza przywraca wiarę w to, że dusza tego świata jeszcze nie zbankrutowała. Że są zasoby, siły i ludzie gotowi każdego dnia stanąć do walki o święte miejsce – o godność człowieka; nawet jeśli trzeba jej czasem bronić przed zautomatyzowaną obojętnością i redukowaniem do martwego zapisu w kosztorysie.

 

W Makówce, tak czy siak, nie chcą powielania kolejnych abstrakcyjnych struktur. Chcą relacji ponad procedurami. Chcą nie tyle oswojenia śmierci, ile przywrócenia życiu należnej mu wartości, do ostatniego oddechu. Wierzą i pokazują, że nawet przy końcu drogi można żyć pełnią życia. My też w to wierzymy.

 

https://hospicjumeliasz.pl