NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2025
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
Syn Stefanii i Jerzego Smoktunowiczów, brat Bronisławy Ostaszewskiej, pierwszej narwiańskiej zawodowej położnej. Jeden z nielicznych autorów wierszy o tematyce związanej z naszym miasteczkiem. Był żołnierzem, jeńcem, pracownikiem fabryki, a przede wszystkim – mimo życia na dalekiej obczyźnie – na zawsze pozostał narwianinem. Dzięki uprzejmości jego siostrzenicy, Pani Joanny Jaśkiewicz, publikujemy dwa dłuższe utwory jego autorstwa, które przeleżały w szufladzie przynajmniej 70 lat.
Piotr urodził się w 1910 roku w Narwi. Już od najmłodszych lat przejawiał talent do rysunku i szeroko pojętej plastyki. Nauczyciele szybko dostrzegli, z jaką swobodą operuje kreską, jak trafnie dobiera kolory i jak twórczo potrafi odwzorowywać rzeczywistość. Wrażliwy, kreatywny, obdarzony wyobraźnią, istotnie wyróżniał się na tle swoich rówieśników.
Do muzyki też go ciągnęło. A ponieważ ujawniał smykałkę do majsterkowania, własnoręcznie zrobił kilka instrumentów, m.in. mandolinę, skrzypce i gitarę, których podstawy gry opanował sam.
Niebawem sięgnął po słowo – zaczął pisać wiersze. Z całą pewnością kiełkował i kwitł w nim, domagający się ujścia bogaty świat uczuć, który zdawał się szukać dla siebie również formy werbalnej.
Jednak swojej poezji nie tworzył systematycznie, z jakimś konkretnym zamysłem wewnętrznym. Nie wynikała ona więc ze świadomie obranej drogi twórczej. Rodziła się raczej z autobiograficznego impulsu – z chwilowych uniesień, przeżyć i sentymentów odczuwanych tak intensywnie, że nie mógł i nie chciał zatrzymywać ich dla siebie. Chwytał wtedy za kartkę i pisał, pozwalając słowom płynąć swobodnie, bez ich dobierania, czy ważenia, w każdym razie z wiarą, że prawda o sobie uchwycona w danej chwili sama odnajdzie właściwy kształt.
Piotr Smoktunowicz zapowiadał się na aktywnego twórcę – przynajmniej tego naszego, narwiańskiego, który być może wniósłby do lokalnej kultury istotny, a nawet unikalny dorobek artystyczny. Niemniej, dramat II wojny światowej i emigracja nie pozwoliły mu w pełni rozwinąć skrzydeł.
Najpierw los rzucił go w sam środek walk kampanii wrześniowej. Brał udział m.in. w obronie Warszawy. Stamtąd pod koniec września 1939 roku trafił do obozu jenieckiego na terenie III Rzeszy, gdzie w bardzo trudnych i uwłaczających godności ludzkiej warunkach, przetrwał do końca wojny.
Była w tej historii i odrobina słodyczy, ponieważ tam właśnie poznał swego najwierniejszego druha. Jak wielu rodaków, których koniec wojny zastał w upadającej Rzeszy, wspólnie postanowili nie wracać już do Polski i prosto z Niemiec wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych.
I tak właściwie zaczyna się głęboka tęsknota Piotra za Narwią, za rodziną, za domem; choć zapewne jej korzenie zdołały wrosnąć w tę emocjonalną glebę o wiele wcześniej.
O tęsknocie tej pisała nawet jedna z amerykańskich gazet przemysłowych.
Na przełomie 1954 i 1955 roku Piotr przykuł uwagę tamtejszych dziennikarzy wykonaną przez siebie trójwymiarową Bożonarodzeniową instalacją. Dzieło wystawiono do podziwiania w jednej z reprezentacyjnych sal największych zakładów telekomunikacyjnych XX-wiecznej Ameryki, gdzie wtedy pracował.
Zachowała się jeszcze fotografia z przełomu lat 40-tych i 50-tych, na której uwieczniono inne dokonanie Piotra – świąteczny ołtarzyk ze żłóbkiem, który stworzył jeszcze w Europie, podczas pobytu w obozie przesiedleńczym. Nadał mu wtedy wymowną nazwę: "Dwa światy - Betlejem i moja Ojczyzna".
Przy tym oto żłóbku w naszej kaplicy obozowej – my tu na obczyźnie – będziemy śpiewać nasze polskie kolędy, przypominając narodzenie Chrystusa Pana, i przenosząc się duszą, hen, do naszej zaśnieżonej ojczyzny - napisał jego kolega, który pod koniec 1950 roku przesłał zdjęcie jego narwiańskiej rodzinie.
Przez cały ten czas Piotr nie potrafił uwolnić się od tęsknoty za Polską i Narwią. Z Bayonne w New Jersey, a potem z pobliskiego Newark, do rodzinnych stron prowadziła droga dłuższa niż tysiące kilometrów — między Wschodem a Zachodem wznosiła się bowiem ściana nie do przebycia.
Dopiero śmierć Stalina stopniowo odwróciła ten niekorzystny wektor. Piotr nie zamierzał czekać na kolejną okazję. Kiedy pod koniec lat 50-tych udało mu się załatwić wszystkie formalności, z bijącym sercem przyjechał na nowojorskie lotnisko. W charakterystycznym kapeluszu i bezpretensjonalnym sack suit, w ogóle nie przypominał dawnego chłopaka z małego miasteczka na wschodzie Polski. Jednak krwią i duszą wciąż do niego przynależał.
Gdy tylko zajął miejsce w samolocie do Warszawy, spontanicznie sięgnął po kawałek kartki i coś do pisania. Znów poczuł ów nieodparty, niemożliwy do stłumienia wewnętrzny impuls – jego stan ducha musiał zostać wypowiedziany.
I w tych właśnie okolicznościach powstaje jeden z dwóch zachowanych do dzisiaj dłuższych, nostalgicznych i autobiograficznych wierszy Piotra.
Tekst zamieszczamy poniżej, z zachowaniem oryginalnej pisowni.
[Bez tytułu]
Ja mamę kochaną
Chcę ujrzeć raz jeszcze
Nie widziałem przecież
Długich lat dwadzieścia.
Chcę ujrzeć Was bracia
I siostry me miłe
I pójść się pomodlić
Nad Ojca mogiłę.
Krewnych i sąsiadów
I przyjaciół tyle
Com z Wami przeżywał
Swej młodości chwile.
Nas wszystkich co sercem
Już bliscy jesteście
Za Wami stęskniony
Chcę ujrzeć Was wreszcie.
Posiedzieć na ganku
Swej rodzinnej chaty
Pomarzyć o szczęściu
Jak kiedyś, przed laty.
Posłuchać w noc późną
Melodii słowika
Szmeru płynącego
W pobliżu strumyka.
Posłuchać znów z rana
Świergotu jaskółek
Brzęczącej melodii
Pracowitych pszczółek.
I gdy jest pogodny
I słoneczny dzionek
Chcę usłyszeć jak śpiewa
Piosenkę skowronek.
Chcę przejść się nad rzeką
Tam wąską ścieżyną
Widzieć jak na tratwach
Flisacy tam płyną.
A w rzece chcę łowić
Na wędkę se ryby
Albo iść do lasu
Z koszykiem na grzyby.
W lesie się upajać
Zapachem żywicy
I napić się wody
Tam – zimnej – z krynicy.
Chcę znów iść gościńcem
Gdzie wierzby, topole,
Tu łąka, tu krzewy
Tu wzgórza i pole.
Na łące moc kwiatów
I barwnych motyli
A na polu wietrzyk
Żyta kłosy chyli.
A tam znów gdzie gęste
Są krzaki olszyny
Czerwone dojrzałe
Soczyste maliny.
I tam na rozdrożu
Gdzie krzyż stroi stary
Pozdrowić Cię Boże
Wdzięczny za te dary.
A kiedy już słońce
Za wzgórza się skryje
Mrok stary wieczoru
Tę ziemię spowije.
Przed obrazem Maryji
Pobożnie i szczerze
Uklęknowszy mówić
Wieczorne pacierze.
Prawdopodobnie parę lat później, choć z całą pewnością już na emigracji, pisze Piotr kolejny utwór, którego rękopis przetrwał do naszych czasów. "Moje bogactwo" to pełen nostalgii, rytmiczny i obrazowy, a także niemal sensoryczny, a jednocześnie bliski, pisany prostym, emocjonalnym, autentycznym językiem utwór, w formie "listu" do przyjaciela, z którym los zetknął w obozie jenieckim w Niemczech i związał na resztę życia.
Moje bogactwo
W rozmowach ty nieraz
Tak mówisz kolego
Wciąż tęsknię do Polski
Mam przecie do czego.
Że tam zostawiłeś
Bogactwo niemałe
Byłbyś mógł beztrosko
Przeżyć życie całe.
Wprawdzie się nie chwalisz
Nie mówisz mi tego
Jaki rodzaj był tam
Dobrobytu twego.
Właścicielem wielkiej
Posiadłości byłeś
Ten wielki dostatek
W Polsce zostawiłeś.
Lub może na wyższym
Urzędzie tam byłeś
Miałeś wielką gażę
Wszystko zostawiłeś.
Los srogi cię wygnał
Na tułaczkę rzucił
Abyś może nigdy
Do Polski nie wrócił.
Dziś gdy się znalazłeś
Tutaj w Ameryce
Pracujesz jako zwykły
Robotnik w fabryce.
I chociaż ci grosza
Wystarcza na życie
Zapomnieć o dawnym
Ciężko dobrobycie.
Kiedy cię tak słucham
Przyznam Ci się szczerze
Zaprzeczyć nie mogę
Choć może nie wierzę.
Bo przecie Cię w Polsce
Ja wcale nie znałem
Może nawet nigdy
Ciebie nie widziałem.
Lecz wiedz, że i ja też
Mój drogi kolego
Wciąż tęsknię do Polski
Mam przecie do czego.
I chociaż bogaczem
Ja w Polsce nie byłem
Ja wielkie bogactwo
W Polsce zostawiłem.
Posłuchaj opowiem
Kolego kochany
Pamiętasz te żytnie
I pszeniczne łany.
Gdzie wietrzyk kołysał
Urodzajne kłosy
Topole wysokie
Zda się pod niebiosy.
Szumią w wietrze liśćmi
Że słychać je z dala
Kukułka przelotnie
Siadła zakukała.
Poleciała dalej
Kukając se w locie
Na starej stodole
Bocian gdzieś klekoce.
Gościniec co ciągnie
Od miasta daleko
I most ten drewniany
Nad błękitną rzeką.
Gdzie wierzby płaczące
Listki swoje moczą
Gdzie żaby w noc letnią
Tam głośno rechoczą.
Me miasto rodzinne
Z lewej strony rzeki
Skąd zły los mię wyrwał
Rzucił w świat daleki.
Kościółek co w lipach
Ukrył swoje wieże
I dzwon ten dzwoniący
W wieczór na pacierze.
Te łąki kwieciste
Te bagna, kurhany
To bogactwo moje
Kolego kochany.
Te bory, te gaje
Te leśne wąwozy
Sosny, świerki buki
Dęby, białe brzozy.
I te gęste wrzosy
I dzikie powoje
To wszystko kolego
To bogactwo moje.
I słowik co nocą
Gdzieś w krzaku kaliny
Śpiewa i te inne
Te wszystkie ptaszyny.
Co misterne gniazdka
Na gałązkach wiją
I inne, co w polu
I na łące żyją.
Skowronek co z piosnką
Leci pod niebiosa
Na trawie w porannym
Słońcu lśniąca rosa.
Te srebrne kłębiaste
Lub rozwiane chmury
Ten cały przepiękny
Cud Boskiej natury.
I gwiazdy, co nocą
Nad Polską świeciły
Te wszystkie – te cuda
Bogactwem mym były.
Gdybym chciał to wszystko
Opisać kolego
Chyba bym w stu tomach
Nie zmieścił Ci tego.
Co żem tam zostawił
I tęsknię do czego
Może mię zrozumieć
Nie umiesz kolego.
Ach! Tyle bogactwa
Ja tam w Polsce miałem
Bo wszystko, co polskie
Tak mocno kochałem.
Bo wszystko co polskie
Tak mi wszystko drogie
I dlatego nigdy
Zapomnieć nie mogę.
To życie rodzinne
To życie tak błogie.
I zawsze ten obraz
Przed oczy me wraca.
Choć tyle lat pędzę
Już życie tułacza.
Zdaje się, że słyszę
Matki słodkie słowa:
„Piotruś, zostaw pracę,
Kolacja gotowa”.
Zdaje się, że widzę
Mojej siostry twarz miłą,
Co ukryć nie może,
Co jej się zdarzyło.
I dumnie powiada
Że choć jeszcze mała
A już dzisiaj zupę
Sama gotowała.
Tu wśród sióstr
Powstaje żartobliwa zwada
Ja także potrafię
Najmłodsza powiada.
Ja smaczną Was zupą
Nakarmię do woli
Niech mi tylko mama
Gotować pozwoli.
A brat nasz najmłodszy
Co ma siedem lata
Biegnie jak do ojca
Najstarszego brata.
Opowiada szczerze
Swe dziecięce sprawy
Gdzie i z kim odbywał
On dzisiaj zabawy.
Choć ojciec zostawił
Sierotą to dziecię
Lecz nie musi on się
Zawsze smucić przecie.
Przy stole rozmowa
Wesoła, serdeczna
I dobrze smakuje
Siostry zupa mleczna.
I w takiej serdecznej
Miłej atmosferze
W mig się wypróżniają
Półmiski, talerze.
A potem na ganek
Siostra z mandoliną
Wychodzi i dźwięki
Melodyjne płyną.
A ja na gitarze
Mej siostrze wtóruję
Ktoś inny zaśpiewa
Człek szczęśliw się czuje.
A potem już cisza
Jeno późną nocą
Te srebrzyste gwiazdy
Nad Polską migocą.
Tak nieraz to we śnie
Widzę jak na jawie
Tam razem przebywam
Pracuję, się bawię.
Rozmawiam z mą matką
Rozmawiam z rodziną
A kiedy się ocknę
Łzy mi tylko płyną.
Więc mój przyjacielu
Rodaku, kolego
Czyż myślisz, że nie mam
Ja tęsknić do czego?
Czyż to, co tam miałem
Znajdę w obcym świecie?
Inni na obczyźnie
Czyż gdzieś to znajdziecie?
GALERIA PAMIĄTEK PO PIOTRZE SMOKTUNOWICZU
Unikalne świadectwo szkolne sprzed 100 lat, wystawione w szkole w Narwi, w roku szkolnym 1923/1924. Piotr był wtedy uczniem czwartej klasy. Na dole widnieją podpisy ówczesnego kierownika szkoły, Antoniego Piroga oraz wychowawcy klasowego, Antoniego Jaśkiewicza.
Prawdopodobnie jedyne zdjęcie wykonane w obozie jenieckim na terenie Rzeszy (luty, 1941). Piotr siedzi w środku. "Swoją fotografię w grupie kolegów przesyłam z niewoli swej, Rodzinie. Piotrek" - napisał na odwrocie.
Bożonarodzeniowy ołtarz ze żłóbkiem stworzony przez Piotra w obozie przesiedleńczym.
Wycinek z legendarnego pisma branżowego "Kearnygram" ukazującego się w amerykańskim New Jersey (wydanie ze stycznia 1955 roku). Artykuł opisuje, jak w ciągu kilku tygodni z kawałków kartonu, cienkiej folii i drutu "Pete" stworzył piękny trójwymiarowy obraz narodzin Chrystusa, który wystawiono do podziwiania w jednej z reprezentacyjnych sal fabryki.
Koniec lat 50-tych. Piotr na warszawskim Okęciu podczas swojej pierwszej powojennej wizyty w Polsce.
Z mamą, Stefanią, nad rzeką Narew.
Z siostrami, siostrzenicami i Julią Popławską.
W okolicach rzeki Narew.
Zdjęcie rodzinne nad brzegami Narwi. Piotr w otoczeniu mamy Stefanii, swoich trzech sióstr (od lewej: Stanisława, Anna i po prawej Bronisława) oraz siostrzenic i siostrzeńców.

Na Gnilicy przed rodzinnym domem z siostrami i znajomymi.
Portret Piotra pochodzący prawdopodobnie z lat 60-tych.
Listy pisane przez Piotra do siostry Bronisławy, z czasów gdy mieszkał jeszcze w Bayonne.
Kopia jednego z wierszy. Rękopisy też zachowały się, jednak na razie znajdują się poza Narwią.
Pani Joanna stale powraca do utworów pisanych przez wuja, przepełnionych tęsknotą i miłością do rodziny i Narwi. Osobiście uważamy, że nie są to tylko bezcenne świadectwa dziejów naszej miejscowości, ale również wiersze o pewnej wyraźnej wartości literackiej.
Ile jeszcze takich pereł tkwi w naszej Narwi i całej gminie Narew? Ile jeszcze znajdziemy takich oto wyjątkowych świadków minionego czasu i dokumentów lokalnej pamięci? Wiemy, a może raczej czujemy, że ludzie trzymają w domach przeróżne skarby, nawet jeśli nie przywiązują do nich większej wagi.
Niemniej jednak, każdego naszego czytelnika, każdego chętnego mieszkańca gminy Narew, który przechowuje historię swoich przodków, strzeże najrozmaitszych bogactw rodzinnych i chciałby je upublicznić w takiej formie, jaką na naszych łamach proponujemy, zapraszamy do nas: kontakt@widoknanarew.pl.