NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024
polityka PRYWATNOŚCI
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
„Cudo!, „Coś fantastycznego!”, „Piękne!”. Takie oto pełne płomiennych ekscytacji głosy można było usłyszeć w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Narwi zaraz po obejrzeniu spektaklu stworzonego przez jedyny w regionie, w kraju i na świecie profesjonalny Teatr, który sztuki swoje wystawia w gwarze podlaskich Białorusinów. Wartka narracja, błyskotliwa gra aktorska, wyborna scenografia z chatami jakby żywcem wyjętymi nawet z krajobrazów naszej gminy, wypielęgnowane w każdym detalu lalki i pełna folkowych akcentów muzyka grana na żywo – skradły serca tak dzieci, jak i dorosłych.
W piątek, 15 grudnia 2023 roku, twórcy Teatru Czrevo z Bielska Podlaskiego od samego rana pieczołowicie zamieniali salę gimnastyczną narwiańskiej szkoły w scenę teatralną z prawdziwego zdarzenia. A wszystko po to, żeby pokazać Narwianom, małym i dużym, jeden ze swoich ostatnich spektakli. Baśni H. Ch. Andersena o brzydkim kaczątku nikomu, rzecz jasna, przedstawiać nie trzeba. Ale takiej nietypowej, a nawet magicznej jej wersji, jaką zaproponował Teatr Czrevo, jeszcze nie widzieliśmy i prawdopodobnie nie zobaczymy nigdzie więcej.
Zasługa to przede wszystkim Joanny Troc, zawodowej aktorki, reżyserki, animatorki kultury, pomysłodawczyni bielskiego Teatru i prezeski Fundacji Teatr Czrevo. Tę mocno już wyeksploatowaną, jak się wydaje, baśniową glinę postanowiła jednak doświadczona Artystka na własną modłę uformować i w wielu różnych zabiegach stworzyć niejako od nowa: – Chcieliśmy pokazać „Brzydkie Kaczątko” w takiej naszej małej ojczyźnie, używając naszej scenografii, naszego kolorytu, pieśni, melodii i języka, tak, żeby ta historia wybrzmiała również tutaj, chociaż jest ona bardzo uniwersalna i można ją opowiadać w każdej scenerii i w każdym języku.
Wygląda na to, że ekipa z Bielska, która od przeszło dekady pozostaje wierna klimatom pogranicza polsko-białoruskiego i jego materialnemu, symbolicznemu i duchowemu dziedzictwu, rzuciła w ten projekt swoje najdonioślejsze siły.
Lalki stworzone na potrzeby sztuki m.in. przez dr Łucję Grzeszczyk z Akademii Teatralnej w Białymstoku, która podjęła jednocześnie trud jej wyreżyserowania, opromieniały swoją urodą, podobnie jak kolorowe miniatury chatek skądinąd wyczarowywanych, gdzie połyskiwały jakże bliskie nam, mieszkańcom gminy Narew, jedyne w swoim rodzaju zdobienia i okiennice. Tę dość etnograficzno-geometryczną scenerię nawiązującą do podlaskiej wsi, wypełniały co chwila schludne dźwięki tradycyjnych gęśli, składnych skrzypiec i zawadiackiego akordeonu. Ilustrujące widowisko melodie, wystarczająco znajome, bo czerpiące z naszych tutejszych klimatów etno-folkowych, wygrywała na żywo pełna muzycznego temperamentu i zamiłowań do wszelkich instrumentów, absolwentka szkoły muzycznej w Hajnówce, Ewa Kot, która z Teatrem Czrevo współpracuje od około 6 lat.
Ostatecznie jednak to właśnie na Joannie Troc spoczęło główne brzemię opowiedzenia całej historii. Z twarzą wypukłą od przeróżnej mimiki, w krewko-szelmowskich niby pląsach, niby gonitwach, żonglując nastrojami tak zręcznie, jak zastępem lalkowych zwierzątek, z witalnością podszytą niekiedy grozą albo przynajmniej jakimś tętnieniem złowrogiego napięcia podsycanego co chwila wielobarwną grą świateł i wibrującymi tu i ówdzie dźwięko-melodiami, przez blisko 40 minut snuła Aktorka tę jedną z najrzewniejszych opowieści o odtrąceniu, pogardzie i alienacji. Ale i tak z czułym happy endem na finiszu, żeby puenta trwale zasiała wiarę i nadzieję, a może i ziarno choćby najmniejsze miłości, w sercach i duszach pokrzepionych widzów.
Andersen widział to ponoć nieco inaczej. Bo, jak mówi twórczyni Teatru Czrevo: – Ta historia jest opowiedziana z perspektywy matki. Staje się ona taką modlitwą, takim dobrym duchem, że to kaczątko gdzieś tam tę mamę ciągle pamięta. I ciągle ma w głowie, że ona o nim mówiła dobrze, że miała oczywiście wątpliwości. Ale ona, jako ta jedyna, nie zostawiła tego dziecka. U Andersena w oryginale baśń jest bardzo tragiczna, bo tam z kolei ta mama gdzieś znika i kaczątko jest samo...
Tak więc, wyniesiona na wyższy plan znaczeń kacza matka zadaje się wierzyć w swoje dziwaczne, wzgardzone przez bezmyślny tłum dziecię równie silnie, jak Teatr Czrevo wierzy w potęgę gwary podlaskiej. Nie padło tu bowiem ani jedno słowo po polsku. Całość, łącznie z wykonanymi przez Aktorkę pieśniami, wybrzmiała w tzw. "swojej mowie" – dialekcie podlaskich Białorusinów, wciąż do pewnego stopnia funkcjonującym, niech by nawet i w strzępach, pomiędzy Narwią a Bugiem.
Jest to zresztą centralny znak rozpoznawczy działalności artystycznej Joanny Troc, a jednocześnie jedna z tych unikalnych płaszczyzn, dzięki której Teatr Czrevo już od przynajmniej dekady pobłyskuje jasnym światłem na kulturalnej mapie Podlasia i całego kraju. Nie ma bowiem nigdzie więcej podobnej sceny, przynajmniej na poziomie profesjonalnym, gdzie wszystko nurza się tak głęboko w dialekcie białoruskim, ożywiając i opromieniając za jego pomocą wielorakie światy przeróżnych postaci i ich historii.
Dlatego w tworzeniu spektakli Artystkę od samego początku wspiera m.in. Jan Maksymiuk, znawca podlaskich gwar, tłumacz i autor jednego z alfabetów "swojej mowy". To on dokonał przekładu baśni Andersena z oryginalnego języka duńskiego na dialekt podlaski. I to już kolejny wspólny projekt tej dwójki, dzięki któremu gwara tutejsza doznaje jakiegoś rodzaju nobilitacji, czy uszlachetnienia, wychodząc z cienia szorstkiej strzechy i urastając do rangi języka tekstów kultury wysokiej w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nieuchronnie więc nasuwa się pytanie, na ile treści proponowane przez Teatr grający swoje spektakle w dialekcie podlaskich Białorusinów, mogłyby być zrozumiałe dla współczesnej publiczności. A szczególnie tej najmłodszej. Bo przecież „Brydkie Kačenia” powstało głównie z myślą o dzieciach, którym dzisiaj prawdopodobnie dużo bliżej do angielszczyzny, niż do języka podlaskiego.
Okazuje się jednak, że potencjalna bariera językowa to raczej ułuda tylko, chimera nawet, przegnana już z pierwszym poruszeniem Aktorek na scenie. Głęboko przekonane o tym są nauczycielki, które zapytaliśmy o ten rodzaj wrażeń: – Baliśmy się, że dzieci nie będą rozumieć, ale rozumiały doskonale. Może nie rozumiały języka, ale cała reszta była tak fajnie przedstawiona, że bardzo dużo wyniosły, nawet z mowy ciała, z muzyki, z całej reszty – mówi Emilia Hajduk, nauczycielka współorganizująca z narwiańskiego przedszkola. Podobnie uważa Monika Łęczycka, wychowawczyni grupy pięciolatków: – Dzieci, jak widać, wczuły się w zabawę, nawet jeżeli nie rozumiały słów, to rozumiały te gesty, rozumiały mimikę.
I wbrew wszystkim wieszczącym gwarze podlaskiej rychłą trumienkę na cmentarzysku mów wymarłych, nasza kadra pedagogiczna jest niemal pewna, że ten język dalej u nas żyje i funkcjonuje, wciąż oddziałując na najmłodsze pokolenia sporym ładunkiem swojej praktycznej i symbolicznej realności. – To jest nasze, nasz folklor, tak? I dzieci jednak czują tę gwarę. Osłuchanie jakieś jest. To jeszcze nie zanikło - ocenia Tamara Bielkiewicz, która w narwiańskiej Szkole Podstawowej naucza języka białoruskiego. – Część dzieci z tą gwarą jest już obyta. Jest u swoich babć, dziadków. Być może rodzice w takim języku rozmawiają – dodaje Monika Łęczycka.
Podczas gdy żywiołowe reakcje najmłodszego audytorium mówiły same za siebie, na zdumionych artystycznym rozmachem dorosłych, spektakl wywarł piorunujące wrażenie. Swego zachwytu nie kryje m.in. pracująca z przedszkolakami Anna Łukianiuk: – Te dziewczyny były rewelacyjne! Takie swojskie klimaty, takie moje klimaty! To było coś takiego... „Svojoho”! Odczułam tak, jakbym była u siebie na wiosce. Proszę o jeszcze...
Z kolei, dla Moniki Łęczyckiej, która nie posiada osobistych związków z kulturą białoruską i gwarą podlaską, widowiska tego rodzaju stanowią pożądaną przeciwwagę dla zalewu importowanych treści kulturowych: – Ja uważam, że takie tradycje trzeba pielęgnować, bo zaczynamy karmić się tradycjami nie naszymi, zapożyczonymi, typu Halloween, a zapominamy o tym, że mamy swoje przecudne, fajne języki.
I oto kolejne powody, dla których potrzebujemy obecności tych na pozór peryferyjnych elementów kultury i tożsamości, potrzebujemy dlań jakiegoś gruntu wysokogatunkowej sztuki. Teatr Czrevo zdaje się tej przestrzeni dostarczać, konfrontując widza ze zwartym, zagęszczonym, skondensowanym i wciąż na nowo odkrywanym urokiem tego, co dla wielu z nas jest bliskie, bo tutejsze i odczuwane jako „nasze”. Zaprasza się więc nas nie tylko do wzruszeń, olśnień, czy refleksji, ale i do odczucia identyfikacji bądź przynajmniej jakiegoś zakorzenienia w znajomej rzeczywistości, które ustrzec może przed coraz boleśniejszą gmatwaniną współczesnego świata.
Ale nawet jeśli zawiesimy gdzieś ten językowy wymiar i kontekst scenografii, zawsze pozostaje uniwersalna Andersenowska historia. Na to twórcy spektaklu szczególnie zwracają uwagę. Bo w ziarnach słów, gestów i dźwięków skrywa się cała ponadczasowa istota opowieści, którą trzeba z tych łupin wyłuszczyć. I raptem okazuje się, że czas to wielki zwodziciel, a kody językowe, postacie, dekoracje, wystrój, rekwizyty, czy garderoba to przecież tylko umowne konwencje. To, co pozostaje, to uniwersalne poczucie niezasłużonego wykluczenia przez grupę z powodu jakiejś hańbiącej w oczach innych odmienności, które wydarza się wszędzie, od zarania dziejów. Właściwie każdy z nas ten sen śnił czasem i miał udział w takich cierpieniach.
Prawdopodobnie również dlatego stałym punktem widowiska jest zamykająca, bezpośrednia interakcja Artystek z dziecięcą publicznością, ażeby może jeszcze głębiej zadomowić przekaz w plastycznych labiryntach dusz i umysłów najmłodszych. Spektakl ten nie został bowiem stworzony z myślą o wielkiej scenie, ale po to, żeby maksymalnie skrócić dystans. Być na tyle blisko, żeby widzowie mogli nawet dotykać lalek i scenografii. To też usuwa sprzed uszu odbiorców ewentualny mur ze słów wypowiadanych w nieoczywistym bądź niekoniecznie rozumianym dialekcie. – Wydaje mi się, że oni podczas tego spektaklu są z nami – mówi Joanna Troc. – Oglądają, słuchają, a gdy czegoś nie rozumieją, to wszystko rozjaśnia akcja. Czasem nie trzeba słów, a i tak wiadomo w czym rzecz. Emocje są jednakowe we wszystkich językach...
I na koniec naszej relacjo-recenzji doceńmy jeszcze skalę nieprzebranych wysiłków włożonych w to przedsięwzięcie, dzięki którym mogliśmy doświadczyć w Narwi tak upojnej mozaiki wrażeń. Oprócz heroicznej, a być może ascetycznej dyscypliny, jakiej wymaga artystyczne i techniczne przygotowanie tego rodzaju widowiska na wysokim poziomie, twórcy muszą jeszcze przebijać się przez gąszcza topornej nierzadko biurokracji. Takie niezależne, profesjonalne instytucje kultury, jak Teatr Czrevo, utrzymują się bowiem z dofinansowania zewnętrznego, o które zabiega działająca od 2014 roku Fundacja Teatr Czrevo, kierowana przez Joannę Troc i jej małżonka, Michała Troca.
A że Teatr funkcjonuje już długo, konsekwentnie wypełniając ten czas szeregiem rozmaitych projektów, a nawet organizując wielodniowy festiwal teatralny, musi to w polskich realiach świadczyć o niesłychanym, gotowym na liczne ofiary rozmiłowaniu w scenie. I pokazuje jednocześnie, że nie zużywają się struny, na których kolejnym pokoleniom białoruskiej sagi Podlasia gra w duszy stara pieśń przodków. Na tyle głośno, żeby nie dać pogrześć mowy.
Chylimy czoła i trzymamy kciuki, czekając na kolejne spektakle. Bo propozycje Teatru Czrevo zawsze mają smak pożywnego i szykownego dania głównego. Zakąsek pospolitych tu nie uświadczymy.
Wszystkie zatem osoby, które rozsmakowały się na tyle, że chcą "jeszcze" i "więcej", odsyłamy na stronę internetową i Facebook Teatru. Być może niebawem odbędą się w okolicy kolejne pokazy tego i innych spektakli. A tutaj można obejrzeć rewelacyjną sztukę w gwarze podlaskiej stworzoną na podstawie dzieła Czechowa. Polecamy.
* * *
Spektakl „Brydkie Kačenia” powstał dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. W Narwi obejrzeliśmy go dzięki inicjatywie Fundacji Teatr Czrevo, przy wsparciu Narwiańskiego Ośrodka Kultury i Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Narwi, który użyczył swojej przestrzeni.
Zob. wideo-reportaż ze spektaklu