NEWSROOM

ZAPRASZAMY DO KONTAKTU

 

Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:

Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024

polityka plików cookies

kontakt@widoknanarew.pl

Thank you for being here

Danke, dass Sie hier sind

Дякую за те, що ви тут

Dziękujemy, że tu jesteś

„Brydkie Kačenia” Teatru Czrevo zachwyca w Narwi

18 grudnia 2023

„Cudo!, „Coś fantastycznego!”, „Piękne!”. Takie oto pełne płomiennych ekscytacji głosy można było usłyszeć w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Narwi zaraz po obejrzeniu spektaklu stworzonego przez jedyny w regionie, w kraju i na świecie profesjonalny Teatr, który sztuki swoje wystawia w gwarze podlaskich Białorusinów. Wartka narracja, błyskotliwa gra aktorska, wyborna scenografia z chatami jakby żywcem wyjętymi nawet z krajobrazów naszej gminy, wypielęgnowane w każdym detalu lalki i pełna folkowych akcentów muzyka grana na żywo – skradły serca tak dzieci, jak i dorosłych.

 

W piątek, 15 grudnia 2023 roku, twórcy Teatru Czrevo z Bielska Podlaskiego od samego rana pieczołowicie zamieniali salę gimnastyczną narwiańskiej szkoły w scenę teatralną z prawdziwego zdarzenia. A wszystko po to, żeby pokazać Narwianom, małym i dużym, jeden ze swoich ostatnich spektakli. Baśni H. Ch. Andersena o brzydkim kaczątku nikomu, rzecz jasna, przedstawiać nie trzeba. Ale takiej nietypowej, a nawet magicznej jej wersji, jaką zaproponował Teatr Czrevo, jeszcze nie widzieliśmy i prawdopodobnie nie zobaczymy nigdzie więcej.

 

Zasługa to przede wszystkim Joanny Troc, zawodowej aktorki, reżyserki, animatorki kultury, pomysłodawczyni bielskiego Teatru i prezeski Fundacji Teatr Czrevo. Tę mocno już wyeksploatowaną, jak się wydaje, baśniową glinę postanowiła jednak doświadczona Artystka na własną modłę uformować i w wielu różnych zabiegach stworzyć niejako od nowa: – Chcieliśmy pokazać „Brzydkie Kaczątko” w takiej naszej małej ojczyźnie, używając naszej scenografii, naszego kolorytu, pieśni, melodii i języka, tak, żeby ta historia wybrzmiała również tutaj, chociaż jest ona bardzo uniwersalna i można ją opowiadać w każdej scenerii i w każdym języku.

 

Wygląda na to, że ekipa z Bielska, która od przeszło dekady pozostaje wierna klimatom pogranicza polsko-białoruskiego i jego materialnemu, symbolicznemu i duchowemu dziedzictwu, rzuciła w ten projekt swoje najdonioślejsze siły.

 

Lalki stworzone na potrzeby sztuki m.in. przez dr Łucję Grzeszczyk z Akademii Teatralnej w Białymstoku, która podjęła jednocześnie trud jej wyreżyserowania, opromieniały swoją urodą, podobnie jak kolorowe miniatury chatek skądinąd wyczarowywanych, gdzie połyskiwały jakże bliskie nam, mieszkańcom gminy Narew, jedyne w swoim rodzaju zdobienia i okiennice. Tę dość etnograficzno-geometryczną scenerię nawiązującą do podlaskiej wsi, wypełniały co chwila schludne dźwięki tradycyjnych gęśli, składnych skrzypiec i zawadiackiego akordeonu. Ilustrujące widowisko melodie, wystarczająco znajome, bo czerpiące z naszych tutejszych klimatów etno-folkowych, wygrywała na żywo pełna muzycznego temperamentu i zamiłowań do wszelkich instrumentów, absolwentka szkoły muzycznej w Hajnówce, Ewa Kot, która z Teatrem Czrevo współpracuje od około 6 lat.

 

Ostatecznie jednak to właśnie na Joannie Troc spoczęło główne brzemię opowiedzenia całej historii. Z twarzą wypukłą od przeróżnej mimiki, w krewko-szelmowskich niby pląsach, niby gonitwach, żonglując nastrojami tak zręcznie, jak zastępem lalkowych zwierzątek, z witalnością podszytą niekiedy grozą albo przynajmniej jakimś tętnieniem złowrogiego napięcia podsycanego co chwila wielobarwną grą świateł i wibrującymi tu i ówdzie dźwięko-melodiami, przez blisko 40 minut snuła Aktorka tę jedną z najrzewniejszych opowieści o odtrąceniu, pogardzie i alienacji. Ale i tak z czułym happy endem na finiszu, żeby puenta trwale zasiała wiarę i nadzieję, a może i ziarno choćby najmniejsze miłości, w sercach i duszach pokrzepionych widzów.

 

Andersen widział to ponoć nieco inaczej. Bo, jak mówi twórczyni Teatru Czrevo: – Ta historia jest opowiedziana z perspektywy matki. Staje się ona taką modlitwą, takim dobrym duchem, że to kaczątko gdzieś tam tę mamę ciągle pamięta. I ciągle ma w głowie, że ona o nim mówiła dobrze, że miała oczywiście wątpliwości. Ale ona, jako ta jedyna, nie zostawiła tego dziecka. U Andersena w oryginale baśń jest bardzo tragiczna, bo tam z kolei ta mama gdzieś znika i kaczątko jest samo...

 

Tak więc, wyniesiona na wyższy plan znaczeń kacza matka zadaje się wierzyć w swoje dziwaczne, wzgardzone przez bezmyślny tłum dziecię równie silnie, jak Teatr Czrevo wierzy w potęgę gwary podlaskiej. Nie padło tu bowiem ani jedno słowo po polsku. Całość, łącznie z wykonanymi przez Aktorkę pieśniami, wybrzmiała w tzw. "swojej mowie" – dialekcie podlaskich Białorusinów, wciąż do pewnego stopnia funkcjonującym, niech by nawet i w strzępach, pomiędzy Narwią a Bugiem.

 

Jest to zresztą centralny znak rozpoznawczy działalności artystycznej Joanny Troc, a jednocześnie jedna z tych unikalnych płaszczyzn, dzięki której Teatr Czrevo już od przynajmniej dekady pobłyskuje jasnym światłem na kulturalnej mapie Podlasia i całego kraju. Nie ma bowiem nigdzie więcej podobnej sceny, przynajmniej na poziomie profesjonalnym, gdzie wszystko nurza się tak głęboko w dialekcie białoruskim, ożywiając i opromieniając za jego pomocą wielorakie światy przeróżnych postaci i ich historii.

 

Dlatego w tworzeniu spektakli Artystkę od samego początku wspiera m.in. Jan Maksymiuk, znawca podlaskich gwar, tłumacz i autor jednego z alfabetów "swojej mowy". To on dokonał przekładu baśni Andersena z oryginalnego języka duńskiego na dialekt podlaski. I to już kolejny wspólny projekt tej dwójki, dzięki któremu gwara tutejsza doznaje jakiegoś rodzaju nobilitacji, czy uszlachetnienia, wychodząc z cienia szorstkiej strzechy i urastając do rangi języka tekstów kultury wysokiej w pełnym tego słowa znaczeniu.

 

Nieuchronnie więc nasuwa się pytanie, na ile treści proponowane przez Teatr grający swoje spektakle w dialekcie podlaskich Białorusinów, mogłyby być zrozumiałe dla współczesnej publiczności. A szczególnie tej najmłodszej. Bo przecież „Brydkie Kačenia” powstało głównie z myślą o dzieciach, którym dzisiaj prawdopodobnie dużo bliżej do angielszczyzny, niż do języka podlaskiego.

 

Okazuje się jednak, że potencjalna bariera językowa to raczej ułuda tylko, chimera nawet, przegnana już z pierwszym poruszeniem Aktorek na scenie. Głęboko przekonane o tym są nauczycielki, które zapytaliśmy o ten rodzaj wrażeń:  Baliśmy się, że dzieci nie będą rozumieć, ale rozumiały doskonale. Może nie rozumiały języka, ale cała reszta była tak fajnie przedstawiona, że bardzo dużo wyniosły, nawet z mowy ciała, z muzyki, z całej reszty – mówi Emilia Hajduk, nauczycielka współorganizująca z narwiańskiego przedszkola. Podobnie uważa Monika Łęczycka, wychowawczyni grupy pięciolatków: – Dzieci, jak widać, wczuły się w zabawę, nawet jeżeli nie rozumiały słów, to rozumiały te gesty, rozumiały mimikę.

 

I wbrew wszystkim wieszczącym gwarze podlaskiej rychłą trumienkę na cmentarzysku mów wymarłych, nasza kadra pedagogiczna jest niemal pewna, że ten język dalej u nas żyje i funkcjonuje, wciąż oddziałując na najmłodsze pokolenia sporym ładunkiem swojej praktycznej i symbolicznej realności. – To jest nasze, nasz folklor, tak? I dzieci jednak czują tę gwarę. Osłuchanie jakieś jest. To jeszcze nie zanikło - ocenia Tamara Bielkiewicz, która w narwiańskiej Szkole Podstawowej naucza języka białoruskiego. Część dzieci z tą gwarą jest już obyta. Jest u swoich babć, dziadków. Być może rodzice w takim języku rozmawiają – dodaje Monika Łęczycka.

 

Podczas gdy żywiołowe reakcje najmłodszego audytorium mówiły same za siebie, na zdumionych artystycznym rozmachem dorosłych, spektakl wywarł piorunujące wrażenie. Swego zachwytu nie kryje m.in. pracująca z przedszkolakami Anna Łukianiuk: – Te dziewczyny były rewelacyjne! Takie swojskie klimaty, takie moje klimaty!  To było coś takiego... „Svojoho”! Odczułam tak, jakbym była u siebie na wiosce. Proszę o jeszcze...

 

Z kolei, dla Moniki Łęczyckiej, która nie posiada osobistych związków z kulturą białoruską i gwarą podlaską, widowiska tego rodzaju stanowią pożądaną przeciwwagę dla zalewu importowanych treści kulturowych: – Ja uważam, że takie tradycje trzeba pielęgnować, bo zaczynamy karmić się tradycjami nie naszymi, zapożyczonymi, typu Halloween, a zapominamy o tym, że mamy swoje przecudne, fajne języki.

 

I oto kolejne powody, dla których potrzebujemy obecności tych na pozór peryferyjnych elementów kultury i tożsamości, potrzebujemy dlań jakiegoś gruntu wysokogatunkowej sztuki. Teatr Czrevo zdaje się tej przestrzeni dostarczać, konfrontując widza ze zwartym, zagęszczonym, skondensowanym i wciąż na nowo odkrywanym urokiem tego, co dla wielu z nas jest bliskie, bo tutejsze i odczuwane jako „nasze”. Zaprasza się więc nas nie tylko do wzruszeń, olśnień, czy refleksji, ale i do odczucia identyfikacji bądź przynajmniej jakiegoś zakorzenienia w znajomej rzeczywistości, które ustrzec może przed coraz boleśniejszą gmatwaniną współczesnego świata.

 

Ale nawet jeśli zawiesimy gdzieś ten językowy wymiar i kontekst scenografii, zawsze pozostaje uniwersalna Andersenowska historia. Na to twórcy spektaklu szczególnie zwracają uwagę. Bo w ziarnach słów, gestów i dźwięków skrywa się cała ponadczasowa istota opowieści, którą trzeba z tych łupin wyłuszczyć. I raptem okazuje się, że czas to wielki zwodziciel, a kody językowe, postacie, dekoracje, wystrój, rekwizyty, czy garderoba to przecież tylko umowne konwencje. To, co pozostaje, to uniwersalne poczucie niezasłużonego wykluczenia przez grupę z powodu jakiejś hańbiącej w oczach innych odmienności, które wydarza się wszędzie, od zarania dziejów. Właściwie każdy z nas ten sen śnił czasem i miał udział w takich cierpieniach.

 

Prawdopodobnie również dlatego stałym punktem widowiska jest zamykająca, bezpośrednia interakcja Artystek z dziecięcą publicznością, ażeby może jeszcze głębiej zadomowić przekaz w plastycznych labiryntach dusz i umysłów najmłodszych. Spektakl ten nie został bowiem stworzony z myślą o wielkiej scenie, ale po to, żeby maksymalnie skrócić dystans. Być na tyle blisko, żeby widzowie mogli nawet dotykać lalek i scenografii. To też usuwa sprzed uszu odbiorców ewentualny mur ze słów wypowiadanych w nieoczywistym bądź niekoniecznie rozumianym dialekcie. – Wydaje mi się, że oni podczas tego spektaklu są z nami – mówi Joanna Troc. – Oglądają, słuchają, a gdy czegoś nie rozumieją, to wszystko rozjaśnia akcja. Czasem nie trzeba słów, a i tak wiadomo w czym rzecz. Emocje są jednakowe we wszystkich językach...

 

I na koniec naszej relacjo-recenzji doceńmy jeszcze skalę nieprzebranych wysiłków włożonych w to przedsięwzięcie, dzięki którym mogliśmy doświadczyć w Narwi tak upojnej mozaiki wrażeń. Oprócz heroicznej, a być może ascetycznej dyscypliny, jakiej wymaga artystyczne i techniczne przygotowanie tego rodzaju widowiska na wysokim poziomie, twórcy muszą jeszcze przebijać się przez gąszcza topornej nierzadko biurokracji. Takie niezależne, profesjonalne instytucje kultury, jak Teatr Czrevo, utrzymują się bowiem z dofinansowania zewnętrznego, o które zabiega działająca od 2014 roku Fundacja Teatr Czrevo, kierowana przez Joannę Troc i jej małżonka, Michała Troca.

 

A że Teatr funkcjonuje już długo, konsekwentnie wypełniając ten czas szeregiem rozmaitych projektów, a nawet organizując wielodniowy festiwal teatralny, musi to w polskich realiach świadczyć o niesłychanym, gotowym na liczne ofiary rozmiłowaniu w scenie. I pokazuje jednocześnie, że nie zużywają się struny, na których kolejnym pokoleniom białoruskiej sagi Podlasia gra w duszy stara pieśń przodków. Na tyle głośno, żeby nie dać pogrześć mowy.

 

Chylimy czoła i trzymamy kciuki, czekając na kolejne spektakle. Bo propozycje Teatru Czrevo zawsze mają smak pożywnego i szykownego dania głównego. Zakąsek pospolitych tu nie uświadczymy.

 

Wszystkie zatem osoby, które rozsmakowały się na tyle, że chcą "jeszcze" i "więcej", odsyłamy na stronę internetową i Facebook Teatru. Być może niebawem odbędą się w okolicy kolejne pokazy tego i innych spektakli. A tutaj można obejrzeć rewelacyjną sztukę w gwarze podlaskiej stworzoną na podstawie dzieła Czechowa. Polecamy.

 

* * *

 

Spektakl „Brydkie Kačenia” powstał  dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. W Narwi obejrzeliśmy go dzięki inicjatywie Fundacji Teatr Czrevo, przy wsparciu Narwiańskiego Ośrodka Kultury i Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Narwi, który użyczył swojej przestrzeni.

 

 

Zob. wideo-reportaż ze spektaklu