NEWSBLOG

ZAPRASZAMY DO KONTAKTU

 

Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:

Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024

polityka PRYWATNOŚCI

kontakt@widoknanarew.pl

Thank you for being here

Danke, dass Sie hier sind

Дякую за те, що ви тут

Dziękujemy, że tu jesteś

Środek lata w Narwi na „Wertepowo”

08 sierpnia 2024

Jak co roku, przełom lipca i sierpnia tradycyjnie zarezerwowany jest u nas dla teatru. I to nie byle jakiego. Wydarzenie organizowane przez Stowarzyszenie Kulturalne „Pocztówka” zdołało już trwale wrosnąć w pejzaż najbardziej zjawiskowych imprez artystycznych w regionie Puszczy Białowieskiej. Podczas 16. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Wertep, na przystani kajakowej w Narwi swoje spektakle zaprezentowało pięć teatrów z Polski i zagranicy.

 

Być może Wertep nie mógł wybrać sobie lepszej lokalizacji czasowej. Gdy tylko bowiem artyści ruszają w swoją wędrówkę po podlaskich miasteczkach i wsiach, słońce opuszcza księżycowy znak zakulisowego Raka, aby zadomowić się w słonecznym Lwie, patronie aktorów i opromienionej blaskiem reflektorów sceny. A zatem i samego teatru, który bez aktora przecież nie istnieje. Tak oto samo niebo dodatkowo Wertepowi sprzyja, jakimiś subtelnym przynajmniej, gwiaździstym fluidem.

 

I nawet jeśli czasem z tego nieba spadnie deszcz – bo Wertep, gdziekolwiek się nie pojawi, niemal zawsze gra w plenerze – nikt nie myśli uciekać w popłochu. Na aktorów i ich spektakle czeka się z wypiekami na twarzy. Chemia jest zresztą obustronna.

 

Wytworzył się tu rodzaj wyjątkowej wspólnoty. Do wędrujących po całym regionie artystów i wolontariuszy dołącza każdy, kto tylko zechce wejść w ten osobliwy, teatralny dialog i zanurzyć się w niezwykłej atmosferze wielodniowej, intensywnej imprezy, nasyconej szeregiem spotkań, wydarzeń i spektakli, której znakiem rozpoznawczym jest barwny klimat celebracji, inkluzywność i międzynarodowy charakter.

 

Na wędrowaniu zdaje się też zasadzać motyw przewodni Wertepu. Bo tak jak przed wiekami, z osady do osady czy z miejsca na miejsce przemieszczały się grupy aktorów, kuglarzy, mimów, lalkarzy, żonglerów i innych sztukmistrzów, uczestniczących w obrzędach i rytuałach lub prezentujących swoje umiejętności i sztuki na ulicach i placach albo też przy okazji jarmarków i targowisk, tak i dzisiaj, pod ciemnoróżowym sztandarem Festiwalu przez cały niemal region ciągnie się korowód zawodowych aktorów, zdolnych performerów i innych utalentowanych artystów z Polski i świata, reprezentujących rozmaite pogranicza przeróżnych konwencji czy form teatralnych i cyrkowych.

 

Grają wszędzie – na łące, nad rzeką, w parku, w ogródkach, gdzie tylko się da i dla kogo można. Chcą dzielić się swoją sztuką, zapraszając wszystkich do jej współtworzenia. Stąd granica pomiędzy aktorami a publicznością często bywa płynna. Ale nikt tu po żadne szaleństwa nie sięga. To nie ma też być jakiś wyścig artystowski, ale przede wszystkim budowanie przestrzeni dla spotkań i najzwyklejszych na świecie ludzkich relacji.

 

Bo teatr ...to nie są żadne cuda na kiju, jak niektórzy próbują to interpretować – przekonuje Dariusz Skibiński, aktor, reżyser i Dyrektor artystyczny Festiwalu Teatr oswaja z innością, teatr rozwija wyobraźnię. Teatr pozwala zrozumieć niektóre rzeczy, teatr tłumaczy rzeczywistość. A poza tym też łączy ludzi. Jest to po prostu fenomenalne narzędzie do tego, żeby społecznie móc integrować, kształcić i uwrażliwiać.

 

„Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie”, tak Szef Wertepu napisze nawet w krótkim tekście wprowadzającym do tegorocznej edycji Festiwalu. – A wiecie, kto to powiedział? – Nie. – To jest cytat z Muminków. Muminek tłumaczy swojemu przyjacielowi, co jest najważniejsze na świecie.

 

W każdym razie, trudno wskazać jakikolwiek inny podobny i tak konsekwentny w swoim trwaniu festiwalowy fenomen, który dorównywałby Wertepowi intensywnością, rozmachem i dynamiką: – Kiedyś w Jeleniej Górze był taki festiwal, który podróżował po różnych miastach. I to się rozmyło. Tego już nie ma – mówi Pan Dariusz. – Wertep jest więc jedynym takim zjawiskiem na taką skalę, że w ciągu dwóch tygodni odwiedza tyle miejsc. W tym roku jest ich prawie dwadzieścia pięć.

 

A wśród nich nasza szczęśliwa Narew, bo znów uhonorowana tak wspaniałym widowiskiem. I to zupełnie za darmo.

 

Dariusz Skibiński, Prezes Stowarzyszenia Kulturalnego "Pocztówka", pomysłodawca i Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Wertep, Szef Hajnówki Centralnej - Stacji Kultury.

 

Żaden spektakl nie może odbyć się bez odpowiedniego wprowadzenia...

 

...naszpikowanego, podawanymi z wysmakowaną erudycją, podstawami wiedzy o teatrze.

 

 

A co w swojej teatralnej istocie oznacza słowo "Wertep"? Na pewno nie rodzaj wyboistej i trudnej do przebycia nawierzchni...

 

Pierwsza sierpniowa sobota

 

Na tegoroczne, trwające blisko dwa tygodnie wydarzenie, z różnych stron Polski i świata zjechało kilkunastu artystów z dwudziestoma spektaklami. Do nas przybywa sześciu. Niektórzy, tak jak widziany tu już przed rokiem, mazurski Teatr Delikates – nawet z dwiema odsłonami. Aktorzy instalują swoje sceny w kilku miejscach przystani kajakowej, a publiczność co rusz wędruje za nimi, spragniona kolejnych przedstawień.

 

Zanim jednak wszystko rozpocznie się na dobre, w jednym z czerwonych namiotów urządzają się Panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Narwi. Już trzeci rok z rzędu organizują kiermasz przeróżnych słodkości i innych przysmaków. Wszystko wygląda wytwornie, jak z najlepszej cukierni.


Na stoisku obok wyleguje się nie mniej oszałamiająca i przebogata kuchnia wegańska przygotowana przez pracowników Narwiańskiego Ośrodka Kultury, partnera Festiwalu. Kierująca NOK-iem Agata Smoktunowicz mówi, że karmić Wertep wprost uwielbia. Zresztą, z wzajemnością.

 

Wiecie, o co pierwszego dnia pytają zespoły? Czy ja gram w Narwi. A dlaczego? Bo tu jest takie jedzenie! I tak miło! Wiecie… To są drobiazgi. Ale to tyle znaczy… Tu naprawdę o coś chodzi. Chodzi o zwykłą ludzką relację – powie w swojej przemowie przed ostatnim spektaklem Dariusz Skibiński. – Mój ojciec powiedział, że jak ja dzisiaj wrócę bez ciasta kupionego w Narwi, to mam lepiej nie wracać!

 

Kokieteria to czy nie – wygląda na to, że kulinaria nasze obrosły już żywą legendą. Bitew Regionów w każdym razie wygrywać nie trzeba.

 

Między innymi bez tych Pań nie byłoby kultowego "żarcia", które na stałe weszło już do wertepowej tradycji: (od lewej) Maryla Jakubowska i Irena Charkiewicz z Narwiańskiego Ośrodka Kultury.

 

To dla nas fajne wydarzenie, bardzo przyjemna, rodzinna impreza. Ludzie czekają na nas, a my na nich – mówi Dyrektor NOK, Agata Smoktunowicz.

 

Od lewej: Alicja Szyszkiewicz, Alla Siotkowska i Danuta Kurianowicz z Koła Gospodyń Wiejskich w Narwi. Już trzeci rok na Wertepie.

 

W nadrzecznej scenerii Gospodyniom biznesy zawsze wychodzą. Z tych ciast za parę godzin pozostaną tylko okruszki.

 

Ale powiedzmy, że pokarm dla duszy, nawet w tym znojnym i krwawym świecie, jest być może (przynajmniej czasami), daleko cenniejszy. A Wertep chce nas żywić i ożywiać przede wszystkim na tym właśnie wewnętrznym poziomie. Słowami, obrazami, ruchami, gestami, barwami, światłami, przedmiotami, całymi sekwencjami rozmaitych przejawień, połączonych w jakieś konceptualne i czuciowe zarazem, a na pewno wypełnione znaczeniami, struktury. I chyba robi to skutecznie, bo podczas spektakli mało kto kręci się po przystani. Całą uwagę absorbują artyści i ich przekaz.

 

Co roku udaje się sprowadzić tych, którzy tworzą wartościowe i rzetelne rzeczy. Teatr nie może kojarzyć się przecież z bylejakością i zniechęcać do siebie dawaniem ludziom śmieci do przełknięcia:

 

– Taką plagą w Polsce jest plaga chałtur, które jeżdżą po przedszkolach i po prostu w obrzydliwie prymitywny sposób realizują te rzeczy. I one są słabe, kiepskie – ocenia Dariusz Skibiński. – Teatr ma spełniać zupełnie inne funkcje. Ma raczej do siebie przekonywać. A jak coś jest nudne, bezsensowne...

 

...to ogranicza, zubaża i trywializuje. Kaleczy nawet. Zwłaszcza, jeśli odbiorcami są najmłodsi.

 

A na Wertepie wyraźny odsetek widowni stanowią dzieci, które przychodzą tu najczęściej w towarzystwie rodziców. Większość spektakli ma bowiem familijny charakter, z naciskiem na autentyczny i aktywny udział widowni. Przekonujemy się, że teatr to nie budynek, nie konwenans, nie siatka sztywnych i skostniałych oczekiwań, w których wymaga się jakiegoś ugrzecznionego i sztucznego "kodu bycia".

 

Szczególnie dzieci nic tu prawie nie krępuje. Mogą swobodnie reagować, wyrażać emocje, wydawać dźwięki, poruszać się, dotykać obiektów i scenografii. Podobnie dorośli. Ich też trzeba włączyć, podbić potrzebę estetyczną i intelektualną.

 

– Dziecko nigdy nie przyjdzie samo do teatru. Musi być przyprowadzone przez dorosłego. (...) Bo dla dziecka nie można grać infantylnie. Trzeba również zainteresować dorosłego. Jeśli dorosły się nudzi, nie przyprowadzi drugi raz dziecka – mówi Alina Więckiewicz, pomysłodawczyni i aktorka podwarszawskiego Teatru w Lesie. – A my tu spotykamy ludzi, którzy przychodzą kolejny rok z dziećmi. Te dzieci rosną razem z Wertepem!

 

Coś na ten temat z pewnością wie Agata Panasiuk z Narwi: – Na Wertep po raz pierwszy przyszłam z ciekawości, kiedy mój syn miał dwa lata. I zostaliśmy. Od tego czasu upłynęła już cała dekada a wraz z nią chyba każde wakacje z jakimś wspomnieniem Festiwalu wyrytym w pamięci. – I to też pokazuje – stwierdza dalej Pani Agata – że tak naprawdę małym kosztem można uzyskać ogromny efekt. Nie trzeba milionów na scenografię, na scenę, na oświetlenie. Można przyciągnąć ludzi, nie wykładając zbyt wiele. Bo chcieć to móc.

 

Teatr w Lesie grał w Narwi już przynajmniej dwukrotnie. Teraz zabrał widzów (i nie tylko tych najmłodszych) do wciąż niewyczerpanej Andersenowskiej skarbnicy.

 

„Calineczka” to pełna czaru opowieść o małej, rozmarzonej dziewczynce, która rusza w trudną i pełną przygód podróż, spotykając po drodze cały zastęp przeróżnych postaci.

 

Alina Więckiewicz jest zawodową aktorką, absolwentką Wydziału Lalkarskiego szkoły teatralnej we Wrocławiu z dodatkowym dyplomem aktora dramatycznego. W swojej karierze współpracowała z wieloma teatrami. Jej autorski mikro-projekt, łączący elementy teatru lalek i monodramu, powstał jako reakcja na ograniczenia spowodowane pandemią.

 

W swojej sztuce Pani Alina zostawia też bogate ślady wykształcenia plastycznego. Teatr w Lesie zawsze zachwyca lalkami i przepiękną, autorską, baśniową scenografią.

 

Teatr Delikates słynie zaś z rezerwowania możliwie najlepszych miejscówek, wobec czego w pełni wykorzystuje uroki podlaskich krajobrazów.

 

Wiktor Malinowski twórca sceny założonej w 2007 w Mączy nieopodal Ełku miał już okazję podczas ubiegłorocznej edycji Wertepu poznać Narew i jej niezrównane plenery.

 

Tym razem w duecie z Markiem Decem w dwóch częściach "Przygód Wieśka i Cześka" pogodnego cyklu o przygodach dwójki nieulękłych wolnych duchów, którzy przemierzają świat z radością dobra i swobodą w sercu, dzięki czemu z powodzeniem stawiają czoła nawet najbardziej wymagającym wyzwaniom.

 

Na pewno podobało się Kamili Korobkiewicz. Artyści z Mazur to jej ulubieńcy.

 

Katarzyna Szczurak też będzie miała co wspominać. Na Wertepie, tak jak w życiu, nigdy nie wiadomo, kto znajdzie się w samym środku widowiska i odegra kluczowe role.

 

A ten rower, a raczej baśniorower, będący zarazem teatralną scenografią, przejechał już podobno 18 tysięcy kilometrów. Około 5 tyś. rocznie, a dziennie to nawet 90 i więcej.

 

Robert Poryziński lalkarz, reżyser i opowiadacz baśni przemierza na nim cały kraj, prezentując spektakle, które łączą w sobie elementy japońskiej sztuki kamishibai i średniowiecznych teatrów retablo. Teatr Miejsca z Torunia jest chyba jedynym takim przedsięwzięciem teatralnym w Polsce, w dodatku tak bezpośrednio nawiązującym do dawnych tradycji wędrownych opowiadaczy historii.

 

W oczy od razu rzuca się wyjątkowa estetyka. Obok niezwykłych ilustracji i przepięknych lalek nie sposób przejść obojętnie.

 

Spektakl toruńskiego artysty pt. "Opowieści Papierowego Teatru" też sięga do wiecznie żywego Andersena. Nietuzinkowa i wciągająca adaptacja Pana Roberta urzeka nie tylko najmłodszych.

 

O Wertepie w Narwi krążą opinie, że wśród widzów zdecydowanie przeważają przyjezdni. Samych Narwian lub mieszkańców naszej gminy można policzyć na przysłowiowych palcach jednej ręki. Ale my dostrzegamy na pewno więcej niż kilka znajomych twarzy.

 

Niektóre z nich to zresztą zapalone wielbicielki sztuki w wertepowym wydaniu. Tak jak Kamila Korobkiewicz, która bywa tu od lat i wciąż, bez jednego ziewnięcia, pochłania wszystko od deski do deski:

 

Jak się wchodzi tutaj i schodzi się z drogi, to nawet ptaki tu inaczej śpiewają – nie ukrywa swojego zachwytu. Wertep to dla niej inny wymiar rzeczywistości, uplastyczniony w dużo bardziej pociągającej formie niż płaska codzienność, nieowiana tą intrygującą globalną różnorodnością: – To jest jednak festiwal międzynarodowy. Słyszy się tu inne języki...

 

A na ostatnie spektakle zdąży jeszcze przyjechać Basia Sienkiewicz, koleżanka Pani Kamili ze szkolnej ławki. Dawno tu nie była, więc jej uwagę od razu zwraca mniejsza niż wcześniej liczba widzów i przyjezdnych.

 

Może to wina tego, co się dzieje na granicy, że ludzie tu nie przyjeżdżają... Myślą, że tu jest niebezpiecznie – przyjaciółki wdają się w krótką dyskusję. –  Mam nadzieję, że to nie będzie skutkowało tym, że Wertep zniknie z mapy Narwi...

 

Nie trwóżmy się zawczasu. Być może to tylko „Prymackaja Biesieda”, rozbrzmiewająca równolegle w nieodległym Michałowie. Gospodynie przewidują, że skutecznie podebrała Wertepowi nieco dusz. Bo jakoś widzimy, że ta globalna różnorodność wcale nie boi się tutaj przyjeżdżać. I dalej, jak co roku, słychać inne języki...

 

My słyszymy przykładowo angielski, ukraiński, hiszpański... Hiszpańskim doskonale włada Julia Zabrodzka z Warszawy. Pani Fotograf zresztą trudno nie zauważyć. Po przystani przemieszcza się z nieodłącznym aparatem, w jakiejś barwnej aurze egzotyki i, jak się później okaże – nie tak odległej od narzucających się intuicji – ponieważ Pani Julia, oprócz mnóstwa projektów w kraju, regularnie fotografuje w Hiszpanii, Meksyku i Gwatemali. Wprawdzie na co dzień zajmuje się fotografią podróżniczą i dokumentalną, ale fotografowanie aktorów grających swoje sztuki w plenerze to również pasjonujące wyzwanie.

 

– Bardzo fajnie jest robić zdjęcia w takich okolicznościach – mówi. – Zdjęcia robi się tu z bardzo bliska. To nie jest teatr, w którym muszę mieć bardzo specjalistyczny sprzęt, który jest cichy, który ma super obiektyw. A tutaj mogę być blisko. Siedzę sobie z dziećmi w pierwszym rzędzie i udaję, że mnie nie widać.

 

Fotografie wychodzą fantastyczne. To małe dzieła sztuki. Olśniewają uchwyconymi emocjami, kadrem, głębokością i ostrością. Można je podziwiać na stronie i w mediach społecznościowych Festiwalu. Od czasu do czasu kręcimy się więc w pobliżu Pani Julii, w nadziei, że podpatrzymy jakieś manewry i techniki.

 

Na tegorocznej edycji spotykamy też Marianę Dince, performerkę z Argentyny, która przyjechała z oryginalną propozycją: – Ten spektakl miał premierę w lipcu ubiegłego roku. Grałam go już we Francji, Hiszpanii, Portugalii i w Argentynie. I teraz po raz pierwszy gram go w Polsce - opowiada o swojej sztuce.

 

„Klink” to historia o zapętleniu, mierzeniu się z zamętem w umyśle, przypominającym uwięzienie w czymś na kształt wewnętrznego „escape roomu" lub przytłaczającej pułapki, z której trzeba uciec wszystkimi możliwymi środkami i w ograniczonym czasie. Performerka nosi na sobie mnóstwo kolorowych sprężyn, wyobrażających owo mentalne uwikłanie. Żongluje i manipuluje przedmiotami, szukając w przeróżnych trikach sposobów na wyswobodzenie się z uciążliwego aresztu myśli. A wszystko zabarwione jest jeszcze dozą ekscentrycznego humoru.

 

Zacieraliśmy ręce na to widowisko, bo to zdecydowanie nasze klimaty, zarówno pod względem formy, jak i treści. Niestety. Górę wzięła wybitna złośliwość rzeczy martwych. Z powodu problemów sprzętowych Mariana Dince nie mogła pokazać w Narwi swojego prawdopodobnie pierwszego solowego dzieła w karierze.

 

Dla artysty taka sytuacja to niemal zawsze mały dramat. Sympatyczna performerka mówi, że jest smutna i zła, chociaż nie daje tego po sobie poznać. Wiemy jednak, że w Hajnówce i w innych miejscowościach jej propozycja i niebywały kunszt żonglerski spotkały się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem.

 

Basi Sienkiewicz dawno tu wśród widzów nie widziano. Pracuje w turystyce, więc w naturalny sposób skanuje rzeczywistość pod kątem obecności turystów.

 

O wizualną dokumentację Festiwalu dba Julia Zabrodzka, dziennikarka i fotografka z ogromnym dorobkiem. Postać znana i wielokrotnie nagradzana w środowisku.

 

Z obiektywem wymierzonym w aktorów, odwiedza Narew już drugi raz: – W zeszłym roku poszłam tylko zobaczyć cerkiew w Narwi – wspomina. – Ja po prostu lubię tutejsze cerkwie. Wydaje mi się, że to jest taka rzecz absolutnie wyjątkowa, więc jak mam szansę, to idę zobaczyć cerkiew.

 

Mariana Dince pochodzi z Buenos Aires. Do nas przyjechała ze swoim spektaklem pt. "Klink". – Narew jest niesamowita. Jest tu tak kolorowo, tyle zieleni! – przyznaje. Co prawda, tym razem nie udało się jej zaprezentować swojego artystycznego przesłania i nadzwyczajnych umiejętności operowania maczugą cyrkową, ale mamy nadzieję, że wróci tu jeszcze z którąś ze swoich sztuk.

 

A to ukraiński Teatr Vechoria, całkiem dobrze znany już fanom Festiwalu. W Narwi gościł w ubiegłym roku. Teraz zjawia się w nieco zmienionym składzie i z nowym spektaklem, pt. "Piece of cake" (czyli dosłownie "kawałek tortu").

 

Grupę tworzą niezwykle spontaniczni i kreatywni młodzi ludzie ze Lwowa i innych ukraińskich miejscowości, w wieku od 12 do 18 lat, którzy spośród wielu alternatyw, jakich dostarcza dzisiejszy świat, wybrali właśnie teatr. Swoje sztuki tworzą sami od podstaw: wymyślają koncepcję, scenariusz, przygotowują scenografię. Chcą budować teatr poetycki i sentymentalny, wypełniony tym, co dla nich ważne i co ich porusza.

 

Publiczność w Narwi bardzo ciepło przyjęła tegoroczną propozycję Vechorii: trochę nostalgiczną, delikatną, ale wciąż niepozbawioną dynamicznego napięcia opowieść o biegu życia, które może powinno być przeżyte tak, żeby tych kawałków tortu, przypominających o tym, co dobre, było jak najwięcej.

 

Dla zdolnej młodzieży z Ukrainy pobyt w Polsce i uczestnictwo w tak barwnej chociaż wymagającej pod wieloma względami imprezie, to ogromne przeżycie.

 

Szczególnie dla tych, którzy, tak jak Kristina Perun (na zdj.), w Festiwalu uczestniczą po raz pierwszy: – Wertep jest taki międzynarodowy, taki fantastyczny! Ta atmosfera, ten „wajb”... Tak wielu aktorów, tak wiele spektakli! A wolontariusze są super! Po prostu wszyscy nadajemy na tych samych falach – cieszy się młoda artystka.

 

Teatr Vechoria, działający obecnie we Lwowie, to projekt artystyczny stworzony i prowadzony przez Natalię Shapovalovą (na zdj.) i Yaroslava Voitenko: – Jesteśmy takim trochę „undergroundem”. Mniej występujemy, a bardziej zajmujemy się kształceniem, budowaniem warsztatu, samym procesem. (...) Chcemy, żeby teatr uspołeczniał młodych ludzi, pomagał w ich integracji, w redukowaniu stresu, jaki wywołuje dzisiaj sytuacja na Ukrainie. Chcemy tworzyć taką wspólnotę – bezpieczne środowisko, w którym możemy być razem mówi pochodząca z Charkowa Natalia Shapovalova, profesjonalna aktorka, lalkarka, która przez pół roku studiowała również w białostockiej Akademii Teatralnej.

 

Tymczasem artyści z lubelskiej Fundacji Sztukmistrze dość długo i skrupulatnie rozstawiali swoją imponującą scenę. Patrząc na jej gabaryty i osprzętowienie oraz trenowane ekwilibrystyczne pozy, czuliśmy, że zanosi się na coś ekstra.

 

Chcieliśmy razem coś stworzyć i wyszedł nam spektakl "Spektrum", który jest połączeniem żonglerki, akrobatyki i można powiedzieć, pantomimy i iluzji optycznej. I to właśnie prezentujemy na Wertepie mówi Artur Perskawiec z Fundacji Sztukmistrze.

 

Spektakl zamknął tegoroczną, narwiańską odsłonę Wertepu. Jego twórcy pochodzą z różnych części Polski. Połączyła ich głęboka pasja do różnych form teatralnych i elementów sztuk cyrkowych. 

 

Ów tzw. "nowy cyrk", stanowiący syntezę rozmaitych sztuk cyrkowych, wzbogaconych o struktury fabularne, to jeszcze bardzo młode zjawisko. Bo w tym cyrku nie tresuje się zwierząt, tylko siebie – głównie w przeróżnych umiejętnościach żonglowania, manipulowania obiektami i operowania własnym ciałem, żeby za pomocą tego rodzaju bardzo trudnych zresztą do opanowania kompetencji czy środków wyrazu, coś logicznego i sensownego widzom opowiedzieć. Jak ocenia jedyny Podlasianin w składzie, pochodzący z Hajnówki Jakub Szwed: – To jest na pewno jakaś nisza. Nie ma tu jeszcze wielu grup i artystów, ale są już bardzo ambitne i fajne teatralno-cyrkowe produkcje. Nasze środowisko rośnie.

 

 Mateusz Kownacki sztukami "nowego cyrku" zajmuje się zawodowo od 14 lat: – Tę pasję odkryłem zupełnie przypadkiem. Żonglując jabłkami, wsiąkłem po prostu w to środowisko. Poznałem ludzi i różne metody. I to przerodziło się w moją ścieżkę zawodową. Pan Mateusz prowadzi też jedną z nielicznych witryn internetowych, skupiających zainteresowanych, miłośników, twórców i wykonawców tego rodzaju sztuki.

 

Zaproponowane przez Fundację Sztukmistrze efektowne i wciągające widowisko, znakomicie wkomponowało się w klimat sierpniowego zmierzchu nad Narwią. Abstrakcyjna estetyka, minimalizm, humor i gra gestów, a przede wszystkim wybijające się na pierwszy plan cyrkowe umiejętności jego twórców, finezyjnie bawiących się tematem, chociaż niekoniecznie zawsze wiernych kanonom w budowaniu opowiadanej przez siebie historii, pozostawiło nam przestrzeń na niejedną zapewne interpretację.

 

Fundacja Sztukmistrze z Lublina w składzie: (od lewej) Artur Perskawiec, Jakub Szwed, Mateusz Kownacki i Daniel Chlibiuk.

 

Tak oto Wertep po raz kolejny zostawia nad Narwią solidną dawkę teatru, adresowaną do każdego bez wyjątku. Przywozi różnorodność, wielokształt i powiew szerokiego świata. Tworzy przestrzeń dla niekończących się spotkań, usytuowaną poza płytką pospolitością istnienia. Zaprasza do wyjścia poza mury ufortyfikowanych zamczysk, w których trwogę bycia sobą zagłusza się w najlepszym przypadku słoikiem nutelli.

 

I ten luksus, podkreślmy, doświadczania wysokiej jakości teatru na żywo, mamy w Narwi zupełnie za darmo, podany na tacy, z dostawą do domu. Prosto pod same drzwi. Dlatego tym najbliższym nam, narzucającym się uczuciem, jest po prostu wdzięczność za ów przeogromny wysiłek, jaki organizatorzy podejmują każdego roku, aby cały nasz region, a wraz z nim i Narew, mogła stać się areną tak niezwykłego wydarzenia.

 

Wierzymy, że ci, którzy jeszcze nie odkryli Festiwalu, wciąż będą mieli taką szansę. Że nic się takiego na świecie nie wydarzy, nic nie wybuchnie, nie pęknie i nie zamroczy naszego zgrzebnego żywota, nie wyrwie ze względnej homeostazy. I za rok na tej pięknie odrestaurowanej przystani kajakowej znów załopoczą ciemnoróżowe chorągwie, w cieniu których będziemy od wędrownych aktorów, sztukmistrzów, gawędziarzy i lalkarzy, uczyć się życia ludzkiego. Tak jak nasi przodkowie przed wiekami.

 

* * *

 

16. edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Wertep, organizowanego przez Stowarzyszenie Kulturalne Pocztówka z siedzibą w Policznej, odbyła się w dniach 12 czerwca, 26-28, 30-31 lipca i 1-4 sierpnia 2024 roku.

 

W sobotę, 3 sierpnia 2024 roku, w Narwi na przystani kajakowej wystąpili:

 

Teatr w Lesie (PL) - "Calineczka"

Teatr Delikates (PL) - cykl "Przygody Wieśka i Cześka"

Teatr Miejsca (PL) - "Opowieści Papierowego Teatru"

Mariana Dince (BE/AR) - "Klink"

Teatr Vechoria (UA) - "Piece of cake"

Fundacja Sztukmistrze (PL) - "Spektrum"

 

Festiwal dofinanansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz województwa podlaskiego.