NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024
polityka PRYWATNOŚCI
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień. Dokładnie 28 kwietnia 2004 roku w Puchłach powstało Stowarzyszenia Dziedzictwo Podlasia – prawdopodobnie najstarsza, a na pewno najliczniejsza organizacja pozarządowa w gminie Narew, której działalność pozostawiła w całym naszym regionie mnóstwo niezatartych śladów.
Kempingowi Narva w Puchłach, głównej siedzibie tegorocznego jubilata, bliżej dzisiaj do Marszałkowskiej w Warszawie, niż do miejsca usytuowanego na skraju małej, nieco uśpionej, podlaskiej wioseczki. Auta co rusz przetaczają się przez wąski gościniec, a przyjezdni i turyści drepczą między domkami, rozkoszując się kwintesencją słonecznego Podlasia. Ruch panuje tu niesamowity.
W oddali dostrzegamy dra Mirosława Stepaniuka, założyciela i przewodniczącego Stowarzyszenia. Czuwa w głębi posesji, pogrążony w niejakiej zadumie. I tradycyjnie już, na boso. Podobno, jak tylko może, nie pozwala krępować się żadnemu obuwiu. Nawet do Narwi czasem tak wyskoczy.
– Mógłbym dać sobie spokój i kompletnie nic nie robić... Nie musiałbym nawet kempingu prowadzić, ani tych wszystkich innych rzeczy – mówi z uśmiechem. – Ale ja nie mogę usiedzieć w miejscu! Bo trzeba mieć swoje marzenia. I w życiu też tak do tego podchodzę, że to, co robię, jest dla mnie taką przyjemnością. Wyzwania są dla mnie najważniejsze.
I chyba od zawsze były, a przynajmniej od czasów młodości, kiedy nasz Rozmówca studiował w Lublinie nauki przyrodnicze. Na pewno już wtedy nie miał zamiaru snuć się bez celu w lunatycznych marszach ani pozostawać biernym segmentem społeczeństwa. Gdy wrócił na Podlasie, od razu zaangażował się w ochronę zabytków. Później były też organizacje przyrodnicze.
Następnie, na przełomie tysiącleci, wraz z Północnopodlaskim Towarzystwem Ochrony Ptaków prowadził różne projekty związane z ochroną ptactwa w Dolinie Górnej Narwi. Wtedy właśnie zrodził się pomysł, aby odnowić architekturę Soc – przywrócić starym zdobieniom na domach ich dawny blask.
Tak zresztą zaczynała się cała historia naszej Krainy Otwartych Okiennic. A od tego przecież trzeba zacząć – od architektury właśnie i nieodkrytego jeszcze bogactwa przeszłej kultury materialnej naszego regionu. Z tego korzenia wkrótce wyrastać zaczęły kolejne pędy.
Bezpośredniego impulsu dostarczyła parodniowa konferencja w Białowieży, kończąca duży, międzynarodowy projekt, ukierunkowany na ochronę przyrody w regionie Puszczy Białowieskiej. Po jej zakończeniu nie było już wątpliwości, że nasz region potrzebuje organizacji, która mogłaby zajmować się szeroko rozumianym, tutejszym dziedzictwem – uwydatniać jego walory, lepić z nich trwały sens dla dzisiejszych pokoleń i przyszłości zarazem, następnie zaś obracać je w przewagi i pokazywać ludziom, jak można to wszystko wpisać w rozwój, uwzględniający siatkę dzisiejszych wymogów gospodarczych, kulturowych i przyrodniczych.
Grono entuzjastów na czele z Mirosławem Stepaniukiem zdecydowało się podjąć rękawicę. Jeszcze w 2003 roku przygotowano dokumentację i już na kolejną wiosnę Stowarzyszenie Dziedzictwo Podlasia z siedzibą w Puchłach zaczęło formalnie istnieć.
Wjazd na kemping Narva w Puchłach (Foto: camping.podlasie.org)
A tam ruch niesamowity.
Może również za sprawą wysokiego standardu jakości.
Zakładali Państwo Stowarzyszenie w czasach, kiedy Podlasie postrzegano dużo gorzej niż dzisiaj, a dysproporcje, zwłaszcza te gospodarcze, były dużo bardziej widoczne. Czy w tamtym okresie trudno było zaciekawić innych Podlasiem i jego dziedzictwem kulturowym i przyrodniczym?
Może pokazać innym i zainteresować ich nie było trudno, chociaż na pewno trwało to w czasie. Bo równocześnie z powołaniem Stowarzyszenia przejęliśmy na siebie taki trochę obowiązek opieki nad Krainą Otwartych Okiennic (KOO) i rozpoczęliśmy pewne działania, których celem było promowanie jej jako takiego „lokalnego produktu”. Od początku chcieliśmy też chronić to dziedzictwo, budować świadomość wśród mieszkańców, nie pokazując tego od razu na zewnątrz. Jednak ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jest to wartość, która może być jakoś sprzedana.
I pamiętam, że właśnie tutaj, w gminie Narew, zrobiliśmy cykl warsztatów i innych spotkań poświęconych agroturystyce. W tym czasie, a był rok 2003, w gminie nie istniało ani jedno takie gospodarstwo. A po tych warsztatach, na które zaprosiliśmy 40 osób, powstało dwie agroturystyki. Ja zrobiłem, bo chciałem pokazać, że można. I Maria Radziszewska, sąsiadka, też. Wtedy jeszcze nikt poza nami nie chciał podjąć tego wyzwania.
Ale już w 2004 roku zaczęliśmy dużo szerzej mówić o Krainie Otwartych Okiennic. Podpisaliśmy porozumienie z hotelami w Białowieży, żeby oni wysyłali tutaj busami grupki z turystami. I ci turyści byli zachwyceni. Zobaczyli to, co jest poza szlakami, np. takie miejscowości, jak Soce. Trześciankę też oczywiście, ale ona była taką przejazdową miejscowością. Tyle, że ludzi interesowało coś na totalnym uboczu, więc te Soce i Puchły, i cerkwie, były dla nich czymś niesamowitym. Ludzie wyskakiwali, robili fotografie. To było coś w rodzaju zderzenia naszych mieszkańców z turystami, z dziennikarzami z lokalnych gazet, telewizji, czy z Obiektywu, którzy też przyjeżdżali, robili zdjęcia. Babcie i dziadkowie tylko pukali się w głowę: „No, co wy fotografujecie?” Bo fotografowali jakąś starą chatkę, a nie nowoczesny dom murowany...
Większe trudności były więc z dotarciem do naszych ludzi, naszych mieszkańców, niż w ogóle z pokazaniem tych wartości jakimś osobom czy organizacjom z zewnątrz. I to była też kwestia zorganizowania dobrej oferty, która zawsze wymaga przygotowania infrastruktury. Bo nie wystarczy tylko pokazać domki czy przyrodę, ale trzeba też trochę wyjść do przodu, zainwestować pieniądze.
Musiało więc minąć dobrych parę lat. Powiedziałbym, że nie 15, nie 20, ale 10 lat temu – wtedy zaczęły tutaj powstawać pierwsze kwatery, a Krainę Otwartych Okiennic zaczęto uwzględniać w przewodnikach krajowych.
Obecnie w Puchłach są zarejestrowane trzy agroturystyki. Na trzydziestu (lub nawet mniej) mieszkańców.
We wszystkich trzech miejscowościach Krainy Otwartych Okiennic agroturystyk jest teraz na pewno ponad dziesięć – zauważa Pan Mirosław.
Wydaje się, że dzisiaj KOO to zjawisko mocno już osadzone w takim, powiedzmy, głównym nurcie. Bo jeżeli pytania o nasze Soce, Puchły i Trześciankę pojawiają się w telewizyjnych teleturniejach z wielomilionową widownią...
Prawda? To też działa jak magnes. A przecież Podlasie nigdy nie było kojarzone z architekturą. Uważam, że w pewnym sensie dołożyliśmy swoją cegiełkę, również do jej wypromowania. Wcześniej nigdzie nie było o tym ani słowa, w żadnych przekazach medialnych. Były parki narodowe, Kruszyniany z Tatarami, Białowieża generalnie, żubr, bagna, coś tam jeszcze... Ale nigdy nie było mowy o architekturze, a zwłaszcza o zdobnictwie i tych bardziej szczegółowych aspektach. I jak sobie przypominam, to nie było wtedy żadnej organizacji, która zajmowałaby się architekturą, czy w ogóle nawet dziedzictwem materialnym.
Dodam też, że jako pierwsi wykorzystaliśmy nadokiennik jako symbol naszego Stowarzyszenia. Jak pamiętam, nikt nigdzie nie stosował wtedy takiego wzornictwa. A dzisiaj jest cała masa instytucji, organizacji pozarządowych, firm, a nawet uczelni sięgających po jakieś elementy zdobnicze, ornamenty i wykorzystujących je gdzieś, np. w jakichś materiałach wydawniczych.
Równie bezprecedensowy był chyba też cały ten pomysł, akcentujący nasze tutejsze dziedzictwo i jego przyszłościowy potencjał. Przynajmniej tutaj, w naszym regionie...
Myślę, że tak. Chcieliśmy na bazie tych walorów Podlasia, również przyrodniczych, zainicjować rozwój. Mam na myśli Podlasie historyczne, bo nie ograniczyliśmy się tylko do województwa. To była trochę taka misja. To zapóźnienie gospodarcze, np. w obszarze zasobów czy infrastruktury, czy nawet te domy – ludzie uważali to za coś, co wcale nie jest prorozwojowe. Myśmy podeszli do tego inaczej. Uznaliśmy, że to jest potencjał, który może być podstawą rozwoju, chociażby turystyki, produktu lokalnego. To nas inspirowało do tego, żeby pokazać to dziedzictwo i wyciągnąć z niego to, co dawałoby się przekuć w nasze atuty. Również te gospodarcze.
I od dwudziestu lat wszystko, a przynajmniej część tego, co robicie wykluwa się w Puchłach. Niewielkich, chociaż malowniczych. W rozpropagowanej przez Państwa Krainie Otwartych Okiennic, ale wciąż nieco na uboczu. Czy to dobre miejsce na siedzibę takiego Stowarzyszenia?
Uważam, że tak, ponieważ poprzez tego typu inicjatywy w jakiś sposób rozwijamy region. Takie miejsca, jak każde inne, mają oczywiście swoje wzloty i upadki. Popatrzmy na przykład na historię i rozwój miasteczek przygranicznych, które dzisiaj kompletnie się wyludniły. Ale one też miały w swoich dziejach epizody takich „peaków” rozwojowych. I uważam, że to był efekt tego, że ktoś tam się znalazł, coś ulokował, zaczął coś robić. Dlatego każda z takich inicjatyw – czy to społeczna, czy gospodarcza – to zawsze duży impuls rozwojowy dla takich właśnie malutkich miejscowości.
Miejsce skrojone na miarę.
Tak, bo miejsca tworzą ludzie. A to jest naprawdę piękne miejsce nad rzeką. Podobnie jak piękna jest Narew. Chociaż Narew jest trochę zniszczona i zaniedbana. Ale ma swój charakter. I jest do tworzenia. To miasto nad rzeką – ważną rzeką.
Chociaż powiem, że czasem dzieją się w niej straszne rzeczy. Dla mnie taką rzeczą było zniszczenie skarpy, gdzie teraz znajduje się sklep. Bo w tym właśnie miejscu skupiło się nawarstwienie przynajmniej 600 lat życia – cały przekrój funkcjonowania: przeprawy, karczmy... A my spychaczem zniszczyliśmy to w jeden dzień. Próbowałem interweniować, ale bezskutecznie. Wójt wydał decyzję. Dla mnie to był szok, coś całkowicie nie do przyjęcia...
Z pewnością nie taki rozwój ma na myśli Stowarzyszenie Dziedzictwo Podlasia...
Nie taki. Zrównoważony. Czyli rozwój z zachowaniem i kultywowaniem tradycji oraz elementów kultury i przyrody. Podstawą rozwoju zrównoważonego, czyli rozwoju przyjaznego środowisku przyrodniczemu i kulturowemu nie może być niszczenie czegokolwiek. To przede wszystkim. My musimy to zachować. Możemy przez jakiś czas nic tam nie robić, ale nie niszczmy. A tutaj niestety na wielu płaszczyznach ma to miejsce.
Ale nawet jeśli naszym decydentom i biznesowi wciąż brakuje wrażliwości, to jednak chyba można powiedzieć, że przynajmniej zwykli ludzie, mieszkańcy naszego regionu, już teraz bardziej doceniają i kultywują swoją własną, szeroko rozumianą spuściznę, niż miało to miejsce wcześniej...
Na pewno przez ostatnich kilkanaście lat do ludzi dotarło to, że my coś mamy i widać, że trochę inaczej ludzie już w tym wszystkim uczestniczą. Teraz jest pod tym względem trochę lepiej. Wcześniej bardzo często było tak, że ludzie przyjeżdżali, siedzieli, patrzyli, nie ruszali się. Trwa koncert, impreza, zespół gra, wyłączają kamery. Koniec. Porobili zdjęcia i się rozjeżdżają. Dzisiaj jest więcej uczestnictwa, ale z drugiej strony też więcej różnych organizacji. W zasadzie to jest ich sporo.
Może z tą aktywnością bywa różnie, ale widać też coraz więcej pracy i zaangażowania w ośrodkach kultury. Wcześniej, trzeba przyznać, nie było tego tyle, aż w takim zakresie. BHKT (Białoruskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne) dawało pieniądze na coś i te ośrodki kultury nie wychodziły nigdy ze swoją własną inicjatywą. Coś musiało spłynąć z zewnątrz i w dodatku wszystko miało miejsce pod jednym szyldem. To zawsze było takie trochę sztuczne. Natomiast dzisiaj te domy czy ośrodki kultury coraz częściej szukają same, piszą projekty. Widać wyraźną różnicę w stosunku do tych 20 lat wstecz.
Również młodzi ludzie bardziej się w to angażują. Nie jest to może jakaś zmiana spektakularna. Ale widać osoby, które się tym interesują, dla których jest to wartość. To znaczy, nie chodzi tylko o bierne, a nawet czynne uczestnictwo, ale jeszcze o jakieś wyraźne poczucie świadomości.
Stowarzyszeniu niemal od początku leżą też na sercu tradycje ginących zawodów i rzemiosł. Tu warsztaty tkactwa z Ireną Ignaciuk - mistrzynią w technice pereborów (Lewkowo Stare, październik 2023; foto: podlasie.org)
Wyplatanie ze słomy z Mikołajem Pietruczukiem z Hajnówki (Narew, wrzesień 2022).
Wykonywanie pisanek metodą batiku lejkowego. Zajęcia prowadził Franciszek Aronowicz (Bielsk Podlaski, październik 2023, fot. Joanna Krukowska; podlasie.org).
Warsztaty piernikowe Ewy Stepaniuk dla Koła Gospodyń Wiejskich w Narwi (Narew, wrzesień 2022).
Kapela Batareja z Białegostoku, wykonująca tradycyjną muzykę z różnych stron Polski, często uczestniczy w wydarzeniach organizowanych przez Stowarzyszenie.
Bo muzyki, śpiewu i tańca tutaj nie brakuje. Ale nie może być statycznie i teatralnie. Ponieważ, jak przekonuje Mirosław Stepaniuk: – Chodzi o to, żeby tych ludzi naprawdę zaangażować. Żeby oni poczuli, że w czymś uczestniczą, że coś z tego wyniosą. Że nie przyjechali tylko kupić produkt i pstryknąć zdjęcie.
Stowarzyszenie wyłoniło się niemal równolegle z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Czy ten fakt miał jakieś znaczenie? Można było się przecież spodziewać, że sektor pozarządowy zostanie szeroko uwzględniony w programach operacyjnych, finansowanych ze środków unijnych...
Tak, to było na pewno bardzo ważne. Programy unijne od razu były dostępne i osiągalne dla organizacji pozarządowych. A jeżeli chodzi o takie wiejskie organizacje, to jednym z takich pierwszych programów był m.in. Leader. Pilotowaliśmy go już w 2005 i 2006 roku.
I to naprawdę było coś nowego, ukierunkowanego na te niewielkie projekciki – o ile tylko strategia rozwoju lokalnego była przyjęta w taki sposób, że dawała organizacjom pozarządowym szanse na skorzystanie z tych środków. Bo samorządy bardzo często środki te przeciągały do siebie i walczyły o to, żeby jak najwięcej pieniędzy poszło pod ich zarząd, pod domy kultury, świetlice, żeby mogły pokazać, że one coś robią. Natomiast samorządy kompletnie nie widziały u siebie organizacji pozarządowych. I do dzisiaj nie widzą. I dlatego tych środków na takie oddolne działania, na rozwój organizacji, na budowanie produktów, było niewiele.
Niektóre samorządy oczywiście jakieś tam ruchy wykonywały. Zresztą, to jest obowiązek. To jest wymóg ustawowy, żeby samorządy wypracowały taki dokument, ale zwykle, w większości przypadków to było raczej coś w rodzaju pro formy. Tworzy się dokument, ale środki na organizacje pozarządowe nie są przeznaczane. Jeżeli były już jakieś, to zwykle dedykowano je pilotowanym przez siebie organizacjom, takim jak straż pożarna, zespoły sportowe, itd.
W gminie Narew?
To nie dotyczy tylko gminy Narew. Tak po prostu jest wszędzie, poza nielicznymi wyjątkami. Naprawdę tak się to u nas odbywa. Dlatego uważam, że brakuje takiej rzetelnej pracy z organizacjami, których potencjał gminy powinny wykorzystywać, bo te organizacje zrobią dużo, dużo więcej. Wystarczy zaprosić je do dyskusji, przeanalizować potrzeby, kierunki rozwoju, możliwości, w czym one mogłyby partycypować. I oczywiście wesprzeć je. Nie tylko pieniędzmi.
Dlatego piłeczka leży tutaj po stronie samorządów. Bo organizacje na pewno przyjdą i mogą naprawdę bardzo wiele wnieść, pomóc samorządowi. Już nie mówimy o jakimś partnerstwie publiczno-prywatnym, tylko o zupełnie prostej współpracy samorządu z organizacjami pozarządowymi.
Przyznajmy jednak, że z samorządem czy bez, Stowarzyszenie przez wszystkie te lata działało na tyle prężnie, że mogłoby swoimi treściami wypełnić działalność przynajmniej kilku NGO-sów. Wasza panorama aktywności obejmuje chyba wszystko, co tylko da się sobie wyobrazić, mając na myśli szeroko rozumiane dziedzictwo. Darujmy sobie w tej chwili odhaczanie tych wszystkich „punktów” i zapytajmy po prostu, który ze swoich projektów uważa Pan za najbardziej doniosły, inspirujący, najważniejszy? Czy taki w ogóle istnieje?
Tak. Według mnie ten nasz najważniejszy projekt skupia się wokół architektury. Myśmy ten nurt nazwali Szkołą Tradycji Architektonicznych Północnego Podlasia. I od mniej więcej 2008 roku pod tym hasłem robimy różne rzeczy. Pierwszy projekt był np. związany z inwentaryzacją architektury, zdobnictwa, tworzeniem baz danych. Mamy zresztą taką stronę. Wciąż jest w budowie, ale jest to strona poświęcona architekturze drewnianej. I tam zaczęliśmy tworzyć bazy danych – również tych obiektów, które już przepadły. Są tam różne poradniki, wzorniki, szablony. Polecam, chociaż my tego nie promujemy jeszcze za bardzo, ponieważ strona jest niedopracowana i jeszcze nie żyje tak, jak powinna. Brakuje nam teraz czasu, a nawet wsparcia informatycznego.
Robiliśmy też w tym kierunku kilka takich letnich warsztatów, na które zapraszaliśmy młodzież. Nie chodziło zresztą o samą tylko inwentaryzację, ale o przekaz do naszej młodzieży, żeby oni zobaczyli, że coś takiego mają, żeby to poczuli – tę architekturę, to zdobnictwo. I po tych warsztatach mieliśmy ogromną satysfakcję, bo to się udało. „No, teraz to ja babci nie pozwolę tego zdjąć!” – taki właśnie był ich przekaz po wyjeździe. Po prostu super!
I drugi nasz bardzo ważny nurt: śpiewaczy. Czyli „Szansa na Oskara” – rewelacyjny pomysł Julity (Charytoniuk – przyp.). Zauważyła nas nawet Amerykańska Akademia Filmowa...
Ta z Hollywood?
Tak. Zarzucili nam bezprawne posługiwanie się nazwą „Oskar”. Negocjowałem z nimi parę lat, bo chcieli nas podać do sądu. Nasłali na nas różnych mecenasów. I pewnie byśmy z nimi przegrali, pomimo, że ta nazwa kompletnie nie była związana z Oscarem jako nagrodą filmową, ale z Oskarem Kolbergiem, który zbierał pieśni i badał folklor.
Nie chciałem w to brnąć, bo wiedziałem, że niektórzy w Polsce już polegli. Dogadałem się z nimi, że my używamy takiego nazewnictwa jako archiwalnej nazwy naszego wydarzenia, nie zmienimy jej, przemyślimy i na kolejną edycję wprowadzimy nową. Zgodzili się, zmieniliśmy to, Julita ciągnęła projekt dalej. Niestety w międzyczasie wybuchła pandemia i ciągłość projektu została przerwana. Ale to też naprawdę było świetne!
Julita Charytoniuk (po prawej) – kulturoznawczyni, pedagożka, pieśniarka, instruktorka rękodzieła artystycznego, a obecnie też wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Dziedzictwo Podlasia. Inspiruje i koordynuje całą mozaikę przeróżnych projektów Stowarzyszenia, a szczególnie tych, poświęconych tradycyjnej muzyce źródeł i dokumentowaniu dawnych pieśni naszego regionu (Foto: You Tube).
Konkurs śpiewaczy "Szansa na Oskara", czyli oryginalna adaptacja popularnych formatów typu talent show w celu m.in. promowania przekazu międzypokoleniowego – nawet jeśli była skierowana do raczej hermetycznego środowiska –okazała się dużym sukcesem. (Foto: You Tube)
Odbyło się kilka edycji konkursu, w kilku województwach. Tym i innymi projektami Stowarzyszenie pokazuje, że pieśni podlaskie wciąż są żywe (Foto: cyt. za kulturaludowa.pl).
Na Waszym kanale jutubowym macie cały cykl filmików pokazujących, jak ten nieszablonowy pomysł został zrealizowany. I nie tylko ten. Ale macie też niemałe doświadczenie w obszarze współpracy transgranicznej...
Jako organizacja wyszliśmy z projektu współpracy transgranicznej. A pierwszym takim już prowadzonym przez nas projektem – jeszcze w ramach PHARE – był projekt związany ze spławem drewna i budowaniem tratwy. W 2006 roku realizowaliśmy go przy niewielkiej pomocy Gminy Narew.
To było jeszcze w początkach naszego Stowarzyszenia. Udało nam się wtedy dogadać z Wójtem Jakubem Sadowskim i w ramach „Dni Narwi” robiliśmy pokazy – zorganizowaliśmy festyn rzemieślniczy z pokazami kowalstwa i rzeźby. Przyjechały grupy rzemieślników z Białorusi – kowale, garncarze, również rzeźbiarze i malarze. Właśnie wtedy było to spławianie drewna tratwą. Najpierw ją budowaliśmy, wcześniej pozyskiwaliśmy informacje o spławie. I w ramach tego właśnie projektu wydaliśmy też taką książeczkę pt. „Tratwą przez Puszczę, czyli krótka historia osadnictwa i eksploatacji Puszczy Białowieskiej”.
Gmina Narew zresztą flisactwem niegdyś stała...
Oczywiście. Próbowaliśmy wtedy dotrzeć do tych ludzi, którzy jeszcze to pamiętali. Było takich parę osób, może niekoniecznie w gminie Narew. Zebraliśmy nawet pieśni. Była taka pieśń z Kaczałów czy z Janowa o orylach. Bo tak naprawdę u nas tego nie nazywano flisem, ale orylką. I Wójt Sadowski pomógł nam wtedy. To było fajne, bo wydawało się nam, że jest to bardzo rozwojowe, że coś zaczniemy z Gminą robić. Ale później ta współpraca się urwała.
Współpraca transgraniczna chyba też. Ten bezlitosny ciąg zdarzeń w postaci pandemii, wojny i sytuacji na granicy polsko-białoruskiej zniszczył zapewne niejeden plan.
Kompletnie nam to zamknęło możliwości dla wszystkich naszych trójstronnych, polsko-białorusko-ukraińskich projektów. Nic się teraz nie dzieje. W ogóle nie możemy współpracować. Ukraina też nie wchodzi w rachubę. Jest impas i nie zapowiada się, że to się zaraz rozwiąże.
"Orylka" już nie funkcjonuje, ale pamięć o niej istnieje. Między innymi dzięki takim działaniom i wydawnictwom.
Ta z kolei bardzo wyjątkowa publikacja jest efektem współpracy z kanadyjską firmą Esri, światowym potentatem w dziedzinie produkcji oprogramowania do tworzenia map przestrzennych (tzw. GIS-ów). W 2007 roku projekt ten okazał się być ewenementem, nie tylko w skali kraju. Brała w nim udział młodzież szkolna i nauczyciele z regionu Puszczy Białowieskiej, którzy zbierali informacje o tzw. toponimach, czyli funkcjonujących w miejscowym języku i świadomości mieszkańców nazwach pól, uroczysk, dróg czy łąk.
Powstały m.in. takie oto wyjściowe mapy wraz z opisami. - Dzisiaj topnimy zanikają. (...) Dlatego trzeba je zapisać i zachować w źródłach pisanych, ponieważ jest to część naszej historii i tradycji - napisali Redaktorzy. Co więcej, projekt poszedł w świat, a sama firma Esri prezentowała go jako ważną egezmplifikację zastosowania swojego oprogramowania.
A ten efektowny album, wydany przez Stowarzyszenie w 2012 roku, poruszył wyobraźnię sąsiedniej gminy Czyże na tyle mocno, że postanowiono tam kontyunuować serię...
... starannie dokumentującą mieszkańców tych terenów, ukazanych na starych fotografiach.
Zbudowaliście też piec chlebowy.
Tak. Kulinaria od samego początku były ważnym kierunkiem naszych działań. Naszym zamiarem było przede wszystkim to, żeby tę kuchnię tradycyjną przetestować w warunkach rzeczywistych, czyli w takich, w których te dawne potrawy były wykonywane.
Piec chlebowy jest właśnie takim elementem całej kuchni przeszłości, kuchni naszych przodków. A jeśli wyjmiemy coś z pieca ogrzewanego elektrycznością czy gazem, to w porównaniu do pieca, w którym promieniowanie powstaje z opalonych cegieł i gliny, czyli naturalnego materiału i opału z drewna, to ten smak potrawy będzie zupełnie inny. To są zupełnie inne związki, które przechodzą do potraw.
Znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to mit.
Niektórzy to podważają, ale to jest akurat nawet zmierzone przez fizyków i specjalistów. Każdy materiał wydziela inne promieniowanie. A smak... Oczywiście, to jest dość subiektywne odczucie. Ale jeżeli ja próbuję coś takiego, jak gołąbki wyjęte z pieca chlebowego i identycznie zrobione gołąbki, wyjęte z kuchenki elektrycznej, to ja tę różnicę czuję. Może mi się ktoś nie zgadzać, ale ja ją czuję. Podobnie z tołkanicą robioną w tym piecu. Nawet pizzę próbowaliśmy robić. Specjaliści od pizzy powiedzieli, że w życiu tak dobrej pizzy nie jedli.
Poza tym, tu nie chodzi tylko o kwestię kulinariów, że my coś odtworzymy. To też jest magnes na turystów. Są oczywiście takie festyny, jak Jarmark Żubra czy wydarzenia organizowane w Muzeum Kultury Ludowej, gdzie to się pokazuje, ale tam jest to raczej skierowane na wystawiennictwo. Tam nie ma czegoś takiego, że można poczuć ten smak czy aromat potraw wyjmowanych prosto z takiego pieca – poczuć ich autentyczność albo nawet przypomnieć sobie, jeżeli ktoś pamięta, jak to smakowało.
Piec mogliśmy zobaczyć, a nawet wypróbować na festynie kulinarnym, który odbył się we wrześniu 2022 roku w Puchłach. To była bardzo udana impreza.
Bardzo. Sami byliśmy zaskoczeni tym, że było tak wielu gości. A zależy nam na tym, żeby takie rzeczy robić i pokazywać te wszystkie aspekty związane z jedzeniem. Bo przecież z tym jedzeniem wiąże się prawie wszystko – ludzie pracowali i wytwarzali pewne rzeczy po to, żeby móc zjeść. I ta ceramika, czy ta słoma, czy cokolwiek, zawsze gdzieś tam ostatecznie były związane – jeśli nie ze zbożem bezpośrednio – to z mąką albo z innymi potrawami, albo z mlekiem, albo jeszcze z czymś innym.
Dlatego uważam, że to jest bardzo ważny element działalności na przyszłość. I chociaż nie udało nam się tego na razie powtórzyć, to dobrze byłoby jednak jakiś taki jeden, choćby malutki festyn, utrzymywać. Bo to też pozwala pokazać pewien taki ciąg, taki związek tego ze wszystkim, a nie w oderwaniu od reszty.
A więc takie holistyczne, całościowe, szerokie podejście. Wieloświat w jednym, spójnym, ciągłym świecie...
Dokładnie. I to jest warte pokazywania właśnie w takim aspekcie. Bo tu jest też pewna samowystarczalność, coś, co jest wyzwaniem w stosunku do dzisiejszego uzależnienia od Biedronek, Arhelanów i innych.
Coraz częściej robimy też np. warsztaty zielarskie. Mieliśmy dobrego specjalistę – Karola Szurdaka. I wystarczy, że tylko wyjdziemy ze stodoły i od razu: to, to i to – to jemy. Jeszcze z podwórka nie wyszliśmy, a już mamy parę ziół i jakichś roślin, które możemy w jakiś sposób przygotować... Jak my strasznie zatraciliśmy umiejętność wykorzystania tego, co jest wokół nas! Wychodzimy, a gdzieś tam w rowie dzika marchew. Idziemy dalej, gdzieś coś do pesto nam pasuje. I to angażuje. To kompletnie zmienia percepcję ludzi, nastawienie do przyrody. Te warsztaty są kapitalne. Jeszcze je prowadzimy.
Budowa pieca chlebowego – początkowe etapy.
Zadanie było częścią transgranicznego projektu, ukierunkowanego m.in. na zachowanie i promowanie tradycyjnych rzemiosł i zawodów (tkactwo, słomkarstwo i kuchnia), które dawniej powszechnie występowały na Hajnowszczyźnie i w rejonie małoryckim na Białorusi. Foto za: Piec chlebowy na Podlasiu i tradycyjne potrawy.
Podczas festynu kulinarnego zorganizowanego w Puchłach, we wrześniu 2022 roku, goście mogli spróbować chleba i innych tradycyjnych potraw wyjętych prosto z pieca.
Zioła – kolejne cenne dziedzictwo, które warto nie tylko zachować, ale przekuć na wartość i codzienny pożytek (Foto: podlasie.org)
A teraz może, już prawie na koniec, jeszcze takie nieco zaczepne pytanie. Wiemy, że przez gminę Narew i ogólnie, przez tę część Podlasia, przebiegają wyraźne podziały narodowościowe. Czy Stowarzyszenie ma jakąś orientację w tym kierunku? Jest bardziej polskie czy ukraińskie? A może białoruskie?
Fajne pytanie. Być może w Stowarzyszeniu większość osób ma orientację zbliżoną do ukraińskiej. Ale są też osoby wyraźnie utożsamiające się z białoruskością. Jednak nasze Stowarzyszenie zakładaliśmy bez nacisku na jakieś podziały. Nigdy nie byliśmy na nikogo zamknięci. Założeniem zawsze była interdyscyplinarność oraz łączenie wszystkich kultur, jakie tu mamy, ponieważ chcemy pokazywać właśnie tę wielokulturowość i nie zakłamywać, że istnieje tylko jakaś jedna wybrana opcja.
Ale to też jest pewien wybór. Bo dla mnie np. świadomość narodowa była kwestią wyboru opartego o wieloletnie dochodzenie – czytanie naukowych publikacji, kontakt z ludźmi. I tak się złożyło, że ja mam ukraińską świadomość narodową. Doszedłem do tego, że przynajmniej mówię w języku czy w gwarze ukraińskiej. Na pewno nie białoruskiej. Ostatecznie jednak to chyba najpełniej określiłbym się jako Rusin.
Czyli bardziej w takich przednowoczesnych kategoriach?
Przedpaństwowych. Bo jeżeli wiemy z całą pewnością, skąd to osadnictwo tutaj przywędrowało jeszcze w czasach, kiedy nie było żadnego państwa, tylko jakieś księstwa, to tak właśnie należałoby to interpretować. A dzisiaj nie ma państwa rusińskiego czy ruskiego. Ale my wywodzimy się z terytorium i jesteśmy związani ze społecznością, która ma państwo o nazwie Ukraina i Białoruś. A jeżeli jestem świadom tego, że ja albo moi przodkowie pochodzą na przykład gdzieś z okolic Wołynia, to dlaczego mam się nazywać Białorusinem, skoro język też mi nie pasuje? Czyli to jest wybór.
Dwadzieścia lat to spory kawał czasu. Jak będziecie Państwo celebrować ten wyjątkowy jubileusz? Są jakieś plany? Będzie hucznie?
Na pewno nie planujemy wielkiej imprezy. W sumie to nie jestem zwolennikiem jakiejś wielkiej pompy. Na pewno będziemy chcieli to zrobić w formie jakiegoś pikniku, który będzie dawał możliwość spotkania, porozmawiania w jakichś grupkach, w kuluarach, wyświetlenia filmów, które zrobiliśmy. Mamy tutaj w stodole ekran, pokażemy coś, jakąś wystawę. W planach jeszcze jakieś makatki. Może uda się coś zrobić razem z Kołem Gospodyń w Narwi. Ale chciałbym, żeby to było w duchu takich warsztatów. Może coś zrobimy w tym piecu, żeby nawiązać do festynu kulinarnego. Imprezę planujemy gdzieś w połowie września, chyba że przesuniemy o tydzień, czyli pomiędzy 15 a 21 września.
I oczywiście fajnie byłoby to podsumować, przedstawić przekrojowo projekty, jakie zrealizowaliśmy do tej pory. Być może coś się wyłoni, ktoś zechce bardziej się zaangażować. Może zyskamy nowych członków.
Ze swej strony bardzo zachęcamy do zaangażowania się, do przyjścia ze swoim pomysłem do nas, do Stowarzyszenia. Naprawdę dajemy szansę jego realizacji. Oferujemy pomoc w składaniu wniosków, rozliczaniu, w księgowości. A jeśli nawet ktoś do tej pory nic takiego nie robił, to niech się nie obawia. Wszystko jest do ustalenia, do nauczenia się. Oczywiście mamy w tej chwili ograniczone moce przerobowe. Być może brakuje młodej krwi, może innego spojrzenia. Ale zawsze jesteśmy też otwarci na dyskusję nad tym, w jakim kierunku można się jeszcze rozwijać.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
Dr Mirosław Stepaniuk – przewodniczący Zarządu Stowarzyszenia Dziedzictwo Podlasia, przyrodnik, krajoznawca, regionalista. Jedna z wyróżniających się postaci środowiska ukraińskiego w Polsce. Przez wiele lat pracował na Politechnice Białostockiej. W latach 2012-2015 pełnił funkcję dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego. Aktualnie zajmuje się audytem krajobrazowym w Podlaskim Biurze Planowania Przestrzennego w Białymstoku. Od lat, wraz z małżonką Bożeną, prowadzi kemping Narva w Puchłach. Laureat Podlaskiej Nagrody Naukowo-Literackiej za 2023 rok w kategorii "Działalność popularnonaukowa".