NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024
polityka PRYWATNOŚCI
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
Dobiegło końca kalendarzowe lato 2024 a wraz z nim żegnamy, przynajmniej symbolicznie, oficjalny sezon urlopowy. Przez naszą gminę znów przewinęły się tysiące gości z całej Polski i nie tylko. Postanowiliśmy dowiedzieć się, co ich u nas najbardziej kręci. Dlatego całkiem niedawno, korzystając z dobrodziejstw wrześniowego słońca i ostatnich tygodni lata, wyruszyliśmy w teren przeprowadzić mały rekonesans.
Na początek do Trześcianki – największej wsi Krainy Otwartych Okiennic (KOO). Niemal w samym jej środku pomiędzy szeregiem zdobionych domów, wznosi się zielona cerkiew z połyskującymi kopułkami.
To jedno z węzłowych skupisk turystycznych w gminie. Na kameralnym placyku, tuż przed cerkiewnym murem, co rusz parkują samochody, busy, i niemal codziennie, duże autokary. Większość z nich na pewno pojedzie do Puchłów i Soc, jeżeli właśnie stamtąd nie wraca.
Ruch w każdym razie trwa nieprzerwanie. Ludzie zjeżdżają się ze wszystkich stron. Wystarczy spojrzeć na tablice rejestracyjne: DW, TK, EL, GDA, WY, WW, ZSW, GD, KR, POS, LB, KN, LU, NOL, PO, SCZ... Długo by wymieniać, a zdarzają się też numery zagraniczne.
Podoba się?
Tak. A co konkretnie? Ruszamy w spory tłumek, który raptownie zgromadził się pod cerkwią. Na szczęście turyści są bardzo otwarci i nie stronią od rozmów z tubylcami.
Los chce, że na początek trafiamy na "swojaczkę": – Ja to akurat jestem z Podlasia, ale nie byłam tutaj nigdy, a czytałam o tych okiennicach – śmieje się Pani Iwona, rodowita Hajnowianka. – I właśnie znajomej pokazuję, jak to wygląda, sama też sprawdzam. Wcześniej nie miałam okazji. No, ale cerkiewki piękne! Zawsze się zachwycam.
Na zwiedzanie powiatu zawsze jest najlepsza pora. A znajoma z daleka? Nie aż tak, choć do Bełchatowa rzucić beretem na pewno się nie da.
Pani Marzena zdradza, że już wcześniej zdarzyło się jej zapuścić na te tereny. Wciąż jednak nie może wyjść z podziwu: – Najbardziej chyba urzekają mnie właśnie kolory, które znajdują się na cerkwiach – mówi, nie odrywając wzroku od trześciańskiej świątyni. – I spokój, którego nie ma nigdzie więcej. Jest coś takiego magicznego, że jak się tutaj przyjeżdża, to nie czuje się tego oddechu następnego dnia. (...) I ta ilość drewna... Tu się naprawdę widzi szacunek do tego drewna. I te detale, które są na budynkach...
Podobne wrażenie odnoszą Państwo Lucyna i Jan z Poznania, którzy w tym roku nieodkryte jeszcze Podlasie postanowili zwiedzić na własną rękę. Pani Lucyna komplementuje bajecznie zieloną cerkiew, a jej mężowi nie uchodzi uwagi błoga, niezmącona cisza i konsekwentnie pielęgnowane dziedzictwo materialne: – Tu się zachowuje tą substancję. Ewentualnie się ją poprawia, odnawia, a nie zmienia.
– Sporo jest architektury, która pozostała – dodaje Pani Marzena, zawodowa zresztą, jak się szybko okazuje, architektka wnętrz. – Podoba mi się to, że ci, którzy kupują te domy tutaj i w jakiś sposób przeprowadzają renowację, zachowują ich charakter. Da się to od razu zauważyć? – Da się. Ja to z zewnątrz widzę. Widać, czy to jest nowy budynek, czy właśnie odnowiony, z zachowaniem takiego szacunku do tego, co tu było – twierdzi z przekonaniem Bełchatowianka.
Blisko 90-letnia Pani Hania z Warszawy w swoim długim życiu też miała już okazję przemierzyć Podlasie. Tyle że dawno, bo dwie dekady temu. Teraz, w kilkunastoosobowym towarzystwie, przyjeżdża niewielkim busem, który rankiem wyruszył spod Pałacu Kultury: – Zachwycona jestem tymi domkami, z ganeczkami – mówi podekscytowana. –Te małe domeczki, z tymi ganeczkami... Nie spotyka się tego gdzie indziej. A tutaj? Dobrze, że są. Bo to jest pamiątka dawnych czasów. Cieszę się, że są takie miejsca, bo trzeba je pokazywać.
– Wszystko jest takie zgodne z lokalną kulturą. A jednocześnie bardzo mi się podoba, że jest takie zadbane – dodaje Pani Agnieszka z Warszawy, która właśnie wróciła z relaksującej przechadzki po wsi. – Jest tu taki spokój, którego my wszyscy, mieszkańcy miast, szukamy. I to wszystko jest wspaniałe. Takie ukwiecone. Tylko... Mogłaby być cerkiew otwarta...
Na zamknięte świątynie i niemożność wejścia do środka narzekają chyba wszyscy, a przynajmniej zdecydowana większość naszych rozmówców. Żałują, że nie zobaczą żadnych ikon, ołtarza, ani choćby skrawka czegokolwiek, co skrywa się we wnętrzu. Trudno się dziwić. Bo co to za radość, przyglądać się apetycznym ciastkom, których nie sposób nawet dotknąć, nie mówiąc już o skosztowaniu...
Ale to artykułowane raz po raz poczucie rozczarowania pokazuje jednocześnie, jak bardzo przyjezdnych z różnych stron Polski ciekawi tutejsza odmienność kulturowa i jej materialne dziedzictwo, i jak intensywna mogłaby być chęć eksplorowania tej, nie tak oczywistej przecież dla nich, kultury.
Zresztą, wiele osób celowo przyjeżdża tu głównie dla architektury sakralnej. Tak jak m.in. prawie 40-osobowa grupa turystów z Dorohuska w powiecie chełmskim na Lubelszczyźnie,
– Chcieliśmy przede wszystkim zobaczyć stare cerkwie – mówi Pani Jolanta, jedna z uczestniczek wycieczki. – Chcieliśmy też poznać historię tej wioski. Słyszeliśmy, że to taka malownicza wieś. I chcieliśmy to zobaczyć... Lubimy podróżować i to właśnie skłoniło nas do przyjazdu. Niemniej, dużo nam jeszcze o swoich wrażeniach nie powiedzą, bo, jak oznajmia inny uczestnik, Pan Paweł: – Dopiero wysiedliśmy z autokaru i jesteśmy pierwszy raz na Podlasiu!
Jednak goście z Dorohuska zdołali już co nieco zarejestrować po drodze: – U nas mamy domy murowane, kryte blachą – rozpoczyna Pan Paweł. – A tutaj... – Na pewno jest inaczej, jak u nas. U nas budowa domów wygląda inaczej. Tu domy mają okiennice. U nas nie ma takich okiennic – dopowiada Pani Jolanta. – I w naszej miejscowości nie ma cerkwi. Cerkwie są dopiero w Dubience i w Chełmie. Wszędzie przeważają kościoły.
Przyjezdni przechadzają się nieśpiesznie wokół świątyni. Ci, z wycieczki, pochłaniają jeszcze opowieści przewodnika. Zanim ruszą w okolicę, aby przyjrzeć się z bliska zdobionym okiennicom, przybywa kolejna większa grupa turystów. Pod cerkwią robi się naprawdę tłoczno, zwłaszcza że obok parkują kolejne auta.
Na pierwszy rzut oka wśród gości przeważają ludzie dojrzali, często seniorzy. Emeryci zapewne. Zagadka to, owszem, nie aż taka zawiła. – Kiedy już mamy więcej spokoju w życiu, to teraz sobie podróżujemy po Polsce! – uśmiecha się Pani Lucyna z Poznania.
Jednak młode lica, wpatrujące się w drewnianą trześciańską architekturę, też przemykają wokół cerkiewnego wzniesienia. I to wcale nie w żadnej śladowej proporcji. Zaczepiamy niewielką grupkę młodzieży. Mówią, że przyjechali z Warszawy. Z Podlasiem nic ich osobiście nie łączy, a jednak coś ich tutaj ciągnie:
– Jesteśmy tu już drugi raz. Byliśmy w lipcu tego roku, właśnie w Puchłach i wracamy do tego miejsca, bo bardzo nam się spodobało, że jest tak spokojnie i właśnie blisko natury – przyznaje Pani Monika. – Tak naprawdę nie znaliśmy wcześniej Podlasia. To był taki jedyny region, którego jeszcze nie odkryliśmy.
Magnetyczny urok okolicznych cerkwi też nie pozostaje bez znaczenia. Bo, jak dodaje Pan Piotr: – Mają one takie bardzo wesołe kolory i są bardzo ładnie położone, ponieważ jest dużo drzew i dużo zieleni wokół... I przede wszystkim ta przyroda. Cisza, spokój. A to, co się nam spodobało, to jeszcze ścieżki rowerowe. Dużo ścieżek rowerowych. I ta otwartość, ta przestrzeń – to robi tutaj dobrą robotę – nie szczędzi pochwał młody człowiek.
Infrastrukturę drogową w szczególności docenia Pan Artur z okolic Słupska. Jako jedyny z naszych rozmówców zatrzymał się wraz z małżonką na dłużej w Socach. Od kilku dni przemierzają teren na dwóch kółkach, tam, dokąd ich mapa, rekomendacje tubylców i oczy poniosą. – Drogi są tu bardzo dobre. Nawet te drogi boczne, szutrowe, które może nie dla wszystkich są idealne, ale są w dużo lepszym stanie niż gdziekolwiek indziej w Polsce – ocenia.
Ale na tym pochlebne recenzje się nie kończą: – Ogólnie jest tu dużo ładnych i dobrze zachowanych obiektów sakralnych, tych prawosławnych. Widać, że jest opieka nad tym, nie da się tego ukryć. I otoczenie jest zadbane i same obiekty. Chociaż: ...szkoda, że są generalnie zamknięte dla przyjezdnych, że nie można ich zobaczyć od wewnątrz, bo to byłoby dla nich na pewno dużo większą atrakcją. Ale dla ludzi, którzy cenią sobie ciszę i spokój przy wypoczynku, to na pewno możemy polecić to miejsce.
Tak więc, zabytkowe świątynie połyskujące niespotykaną gdzie indziej kolorystyką, bliskość dziewiczej natury, cisza w parze ze spokojem i kojący wpływ tej dwójki na przebodźcowany układ nerwowy, następnie elementy infrastruktury rekreacyjnej, w końcu zaś tradycyjne budownictwo drewniane, które trwa nieprzerwanie w swojej żywotnej relacji z przeszłością – oto jest, zdaniem turystów, reprezentacyjny koszyk najprzedniejszych walorów Krainy Otwartych Okiennic i jej okolic.
A gdyby jeszcze nie te zamknięte cerkwie, to mielibyśmy tu zapewne wyspę niezmąconej szczęśliwości dla przeróżnych kolekcjonerów turystycznych wrażeń. Ale czy oby na pewno to jedyny mankament? Okazuje się, że nie.
Pani Annie z busowego wypadu, która, jak mówi, była "wszędzie z wyjątkiem Antarktydy", towarzyszy poczucie jakiegoś głębokiego niedosytu: – Przyjechałam na jeden dzień z Warszawy. I co to jest? Niestety, to taka króciusieńka wycieczka. Wybrałam ją sobie, bo akurat tego terenu nie znam. Ale nie można się wgłębić. Tylko takie liźnięcie. Trzeba poczytać w takim razie, wyciągnąć jakiś przewodnik, żeby to miało sens. A tak jest po prostu kolor, tło... Opinię tę podziela kilkoro współtowarzyszy podróży.
Goście z Poznania też nie gryzą się w język. Wprawdzie mówią, że ten region to zupełnie inny świat, ale przepiękny i wcale nie ustępujący innym obszarom kraju. Wprost nie mogą nachwalić się podlaskiej stolicy, w szczególności zaś jej estetyki i wielokulturowego klimatu czy nawet samej tutejszej serdeczności i gościnności. Rozpływają się nad wdziękami supraskiego monasteru, tatarskich Kruszynian i Tykocina z wszelkimi jego walorami historycznymi.
Ale na tej porównawczej niejako płaszczyźnie KOO nie wypada już tak interesująco. Od Trześcianki, Soc, czy Puchłów oczekiwaliby nieco większej dynamiki, bo dla takich samotnych wilków, "w pojedynkę" przemierzających Podlasie, jest to być może pouczające, ale wciąż zbyt mało angażujące, doświadczenie. I jak się okazuje, chyba nie tylko dla nich.
– Są okiennice, jedziemy, przejeżdżamy. I to wszystko. To generalnie niczego dla gminy nie generuje, bo każdy sobie z samochodu ogląda i przejeżdża. I do widzenia. Czyli Wy, jako gmina nie zyskujecie właściwie tak naprawdę nic i tracicie kupę skarbów... – uważa Pan Jan.
Jego małżonka wyciąga telefon i pokazuje nagranie z Kruszynian. Opowiada o przewodniku oprowadzającym po okolicy i cmentarzu muzułmańskim, o potrawach tatarskich i jurcie, wypełnionej oryginalnymi przedmiotami i brzmieniem tradycyjnej muzyki. Obydwoje zgodnie twierdzą, że chcieliby tutaj czegoś w tym stylu, takiej właśnie aranżacji, przesiąkniętej przeróżnymi detalami i specyfiką lokalnej kultury. Wtedy dopiero, a są o tym przekonani, wywieźć można głębokie uczucie zadowolenia, spełnienia czy satysfakcji płynącej z obcowania z jakimś autentycznie przeżywanym światem.
Pochodząca z Małopolski Pani Anna również żywi przekonanie, że KOO – przynajmniej z punktu widzenia turystów, którzy są tutaj przejazdem – jest w stanie zaoferować dużo szersze spektrum doświadczeń niż raczej tylko statyczną kontemplację architektury, choćby nawet połączonej z orzeźwiającym relaksem i bezkresnymi możliwościami napawania się ciszą i zielenią. Też sypie przykładami: a są to tym razem domy pomalowane w kwiaty, którymi zasłynęła wieś Zalipie pod Tarnowem.
– Kiedy studiowałam w Krakowie, to tam pojechałam – opowiada. – Wtedy to był jeden domek, może dwa, trzy. Później powstało muzeum i ta rodzina, która najbardziej tam działała, rozwinęła to na całą wieś. Rozpropagowano to, wciągnięto w taki szerszy kontekst. To już była nie tylko sama wieś, ale i Tarnów można było z tym też połączyć. I teraz kwitnie tam biznes lokalny. I ściągają tam tłumy turystów. Więc da się, ale potrzeba dużo chęci, dużo zapału.
–Trzeba pomyśleć, co by tutaj zrobić, żeby ludzie przystanęli. Żeby chociaż na chwilę ich zatrzymać – wtóruje Pan Jan z Poznania.
Cerkiew pw. Archanioła Michała w Trześciance. Podczas kilku godzin akcji obserwacyjnej ani razu nie widzieliśmy, żeby ta przycerkiewna przestrzeń pozostawała całkowicie ogołocona z aut, autobusów, kamperów, motocykli, rowerów. I ludzi.
A widok takich, wypełnionych turystami autokarów, od paru przynajmniej lat już nikogo w Krainie Otwartych Okiennic nie dziwi.
Pani Iwona z Hajnówki (po lewej) i jej znajoma, Pani Marzena z Bełchatowa, postanowiły urządzić sobie weekendowy wypad po okolicy.
Państwo Lucyna i Jan z Poznania też dali namówić się na zdjęcie.
Sympatyczni goście z Dorohuska niedaleko Chełma. Właśnie wysiedli z autokaru. Od lewej: Pani Jolanta, Pan Krzysztof, Pani Agnieszka i Pan Paweł.
Zorganizowane wycieczki miewają tę zaletę, że podczas zwiedzania z przewodnikiem można dowiedzieć się o wiele więcej.
– Myślę, że jest duże zainteresowanie Polaków tym regionem – uważa 88-letnia Pani Hania z Warszawy. – I to dobrze, że turyści w ogóle się interesują i poznają. To jest szalenie ważna rzecz, bo to zostaje potem w pamięci.
Pani Agnieszka, również Warszawianka, tuż przed wyjazdem zdążyła jeszcze zrobić kilka zdjęć.
A to już dziedziniec cerkwi w Narwi. Na aktywny wypoczynek w gminie postawił m.in. Pan Artur z okolic Słupska.
Na zakończenie skomentujmy krótko obraz, jaki wyłonił się z naszej małej sondy. Napawa optymizmem? W rzeczy samej. A na pewno zyskujemy czytelne potwierdzenie, że cały ów kompleks walorów turystycznych gminy Narew, łączący wielokulturowość i dziedzictwo materialne, jakie się tu uchowało, z bezpośrednią bliskością natury i deficytową gdzie indziej ciszą, to nie żadne solipsystyczne urojenie. Nasi goście są szczerze oczarowani bądź przynajmniej zaintrygowani tym, co tu odkrywają.
Jednak, pomimo tych niewątpliwych, ugruntowanych już atutów, gmina Narew wciąż pozostaje raczej tylko chwilowym przystankiem na trasie turystycznych wojaży. Większość turystów przyjedzie, zaledwie muśnie spojrzeniem cerkwie i okiennice, co prawda zaduma się nieco, zachwyci ich zjawiskowym pięknem, telefonem utrwali niektóre widoki.
I dosłownie za moment goście usadowią się wygodnie w swoich środkach lokomocji i odjadą w siną dal. Niektórzy z pewnością wrócą, podelektować się jeszcze okolicą. Może ktoś pomyśli o dłuższym urlopie w którymś z tutejszych gospodarstw agroturystycznych. Jednak z boku wszystko wygląda jak klatka filmu, która przemyka niepostrzeżenie i zaraz ulatuje, przytłoczona innymi, bardziej rozbudowanymi fabułami, silniejszymi impulsami i żywszymi doznaniami.
I co to właściwie oznacza? Ano to, że faktycznie moglibyśmy mieć z tego o wiele, wiele więcej. Ludzie są naprawdę ciekawi naszej odmienności i specyfiki. Pragną głębszego kontaktu z lokalną kulturą. Chcą odkrywać nowe przestrzenie i ich bogactwa, których jeszcze nie mieli okazji poznać. A tutaj wciąż tyle żyznej, nieobsianej, widocznej nawet gołym okiem, gleby. Dostrzegają to nawet ci, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z tym, co tu zastają.
Temat, w każdym razie, nowy nie jest. W pewnych zainteresowanych kręgach dyskusja o ogromnym, niewykorzystanym potencjale turystycznym gminy Narew, toczy się bowiem od dawna. Jest to, rzecz jasna, problem złożony, którego nie da się zamknąć w jednym krótkim zdaniu.
NIe ulega jednak wątpliwości, że solidne fundamenty pod dalszy rozwój turystyki w gminie zostały już położone. Na tyle nawet, żeby stała się ona jednym z wiodących filarów lokalnego rozwoju, szczególnie zaś w czasach, w których liczy się przede wszystkim wychodzenie poza utarte, nierzadko aperspektywiczne schematy i poszukiwanie możliwości życia i wzrastania w oparciu o własne, zarówno istniejące, jak i na bieżąco wypracowywane zasoby.
Bo w tym obszarze doprawdy jest z czego i na czym budować dalej. Innymi słowy, mamy tu moce, które śpią jeszcze snem zakamieniałym. A mogłyby już pracować na rzecz dalszego, wielopłaszczyznowego rozwoju Narwi, gminy i całego regionu. Potrzebujemy tylko – może poza przemyślaną strategią działania i wsparciem ze strony Samorządu – jakichś "szaleńców", ich wytrwałości, wyobraźni i pasji. I niezłomnego przekonania, a na pewno wszechobecnej świadomości, że da się.