NEWSBLOG
TU WARTO ZAGLĄDAĆ
ZAPRASZAMY DO KONTAKTU
Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:
Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2025
kontakt@widoknanarew.pl
Thank you for being here
Danke, dass Sie hier sind
Дякую за те, що ви тут
Dziękujemy, że tu jesteś
Odnowiony domek tuż przy drodze. W głębi podwórza widok na pola i lasy. A miała być sielanka... – Sądziliśmy, że jesteśmy w pięknym, spokojnym miejscu na Podlasiu, a tymczasem okazuje się, że o czwartej rano wybudza nas huk przejeżdżających samochodów – Pani Dorota z Bielskiej 66, która przeprowadziła się tu ze Śląska, nie kryje rozczarowania. Jej małżonek, Radosław Werszko, mówi dość. – Te tiry i nie tylko one, zagrażają bezpieczeństwu mieszkańców. Tu powinno być dwa, a nawet trzy progi zwalniające! Póki co, urzędnicy pozostają niewrażliwi. Ale mieszkańcy nie dają za wygraną.
Sprawa wydaje się prosta. Od kiedy powiat hajnowski wyremontował drogę przy cmentarzu katolickim, biegnącą w kierunku Plant – ruszył nie tyle lokalny ruch, co cała kawalkada tirów z drewnem. Ciężarówki jadą tą trasą do Bielska Podlaskiego. Przez Narew.
Ale zanim jeszcze dotrą do naszego miasta, już robi się wokół nich zamieszanie. Jak tłumaczy Pan Radosław, na drodze widnieją znaki ograniczające tonaż. A to jasno sugeruje, że tiry nie powinny się tu nawet pojawiać. Tymczasem Policja wydaje w tej sprawie sprzeczne komunikaty, a Zarząd Dróg Powiatowych w Hajnówce mówi jeszcze coś innego.
Szybko prysła też radość mieszkańców z okolicznych wsi: – Rozmawiałem z ludźmi z Odrynek. Byli szczęśliwi, że powstała tam normalna droga. A teraz, jak zaczęły jeździć te tiry, to normalnie płaczą. Mówią, że zaraz im rozjeżdżą tę drogę i znowu będzie to samo – opowiada Pan Radosław.
Tak mniej więcej wyglądają typowe, załadowane drewnem pojazdy, które dojeżdżają do naszej miejscowości drogą powiatową nr 1629B (zdj. cyt. za gov.pl).
Jednak największy problem zaczyna się w Narwi na ulicy Bielskiej,
…a zwłaszcza na odcinku biegnącym do ronda, gdzie Radosław Werszko od prawie 3 lat mieszka wraz z żoną, Dorotą. Para przeprowadziła się tu w 2022 roku. W swoje nowe gniazdko włożyła wszystko, co miała – czas, pieniądze i mnóstwo serce. A teraz ten przytulny, przepięknie odrestaurowany domek, za każdym razem drży w posadach, gdy przejeżdżają tędy ciężkie pojazdy.
– Niestety, ale prędkość jest za duża, hałas ogromny. Nie czujemy się tutaj bezpiecznie – mówi Pani Dorota.
– Spróbuj wejść na drogę albo przejechać się rowerem. Jak cię taki zdejmie… – dodaje Pan Radosław. Jest pewien, że te ogromne pojazdy nie przestrzegają limitów prędkości na ulicy. – Przecież taki tir, załadowany drewnem, leci przez naszą drogę 80 km na godzinę, kiedy my mamy tutaj ograniczenie do 50 km na godzinę!
Z jego oceną zgadza się sąsiadka, Krystyna Rusaczyk: – Codziennie jeżdżę do sklepu rowerem. I naprawdę boję się, jak gdzieś tam od strony Michałowa wiozą to drewno. Tędy to wszystko leci. Jest huk okropny, jedzie to tak szybko... Tu jest po prostu niebezpiecznie! I może jakiś wypadek się stać. Na przykład, coś się z kołem stanie albo coś wpadnie pod tira i ten tir nie zdąży wyhamować.
O swoje bezpieczeństwo obawia się też Olga Iwanowicz, która każdego dnia dojeżdża rowerem do pracy, przemierzając niemal całą ulicę: – Jak wiozą drzewo załadowane, to myślę: „Boże, żeby się nie oderwało, nie stoczyło z tego samochodu...". Taka prawda. To jest zagrożenie... Może i ono, to drewno, jest tam umocowane, ale zawsze mam taki strach, jak to szybko jedzie.
Są i piesi. Dzieci, młodzież. Czasem ktoś wyprowadza psa. Inni, głównie seniorzy – jak Pani Irena Karpiuk – spacerują powoli chodnikiem.
Dla 95-latki, drugiej obecnie najstarszej mieszkanki Narwi, spacer po Bielskiej to częsty rytuał. Mówi, że z powodu poważnych problemów ze słuchem nie zwraca uwagi na hałas, ale niektóre auta mogłyby trochę zwolnić. Bo, jak dodaje inna z sąsiadek, która chce pozostać anonimowa: – Szybko jeżdżą... A w nocy! W nocy to faktycznie tyle tego jedzie! Ja nawet nie śpię w pokoju od ulicy, a słyszę. Naprawdę przeszkadzają.
Nie tylko tiry wzbudzają strach. Na początku października br. z rozpędzonego dużego pojazdu rolniczego wysypały się spore ilości rozdrobnionej kukurydzy. Przypominająca trociny breja oblepiła asfalt i pobocze. A z przyczep potrafią przecież spadać jeszcze cięższe ładunki: – Raz jechałam i spadła paczka z workami. Napisane było, że saletra. Gdybym była metr bliżej, to bym w łeb dostała – wspomina Pani Krystyna.
– Te wielkie traktory mają właśnie zdjęte „kagańce” i osiągają takie prędkości, jak samochód osobowy. Wszystkie maszyny rolnicze mają ograniczenia fabryczne, że nie mogą przekroczyć 80 km na godzinę. A tu mają to wszystko podejmowane, więc jadą, ile chcą – wyjaśnia Radosław Werszko.
Najgroźniej bywa na dwustumetrowym odcinku prowadzącym od strony ronda. Tam kierowcy śmigają jak piraci. Chwilami aż strach patrzeć: – Zrobili sobie tor wyścigowy – potrafią tak się rozpędzić i na wysokości naszego domu to jest już huk nie do zniesienia – skarży się Pani Dorota.
Inny sąsiad Werszków, Piotr Kosiński, również nie zamierza milczeć: – Jest lepiej w stosunku do tego, gdy nie było tej obwodnicy, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Jest to uciążliwe, zwłaszcza w nocy, kiedy przejeżdżają samochody ciężarowe z drewnem. Kierowcy jeżdżą szybko, coś komuś może się stać. Ostatnimi czasy – to pewnie Radkowi zawdzięczamy – policja stoi często.
Tyle tylko, że Pana Radosława takie rozwiązanie wcale nie urządza. Policja przyjedzie raz na jakiś czas, postoi, niekiedy mniej niż pół godziny. I pojedzie. A kierowcy bywają przecież solidarni – wystarczy dwa razy błysnąć światłami i już wszyscy zdejmują nogę z gazu... Choć w czasach Internetu i bez tego się obejdzie.
Werszko dostrzega tylko jedno skuteczne wyjście: progi zwalniające i wysepki dostępne 24/24. Rozwiązanie, które, jak twierdzi, na pewno zatrzyma rozpędzone tiry i lawinę hałasu. Progi są tanie, trwałe i bezobsługowe. Sprawdzają się na Ogrodowej, Mickiewicza i Białowieskiej. Pan Radosław jest pewien, że na Bielskiej też uspokoją ruch.
Nie chodzi przecież o to, żeby całkowicie wyrzucić tiry z Narwi. Istnieje wprawdzie objazd przez Ancuty, a argumentem mógłby być jeszcze stary, nieremontowany most z pękniętym asfaltem, który będzie cierpiał dalej, jeśli kierowcy tirów nie zdecydują się pokonać dziewięciu dodatkowych kilometrów.
Jednak nasi rozmówcy są przekonani, że progi zwalniające to najrozsądniejszy kompromis pomiędzy bezpieczeństwem mieszkańców a potrzebą utrzymania płynności ruchu. Dostępne całą dobę, wymuszą wolniejszą jazdę, ograniczą hałas i drganie. I nie sparaliżują transportu.
Stary most na Narwi: dawno bez remontu. Ale działa.
Objazd przez Ancuty całkiem nową jeszcze estakadą raczej nie wchodzi w grę.
Pozostaje jedynie ta ulica. Na zdj. widok w stronę centrum, skąd za dnia nadjeżdżają tiry z drewnem. Bywa, że po trzy w ciągu kwadransa. W nocy wracają puste. Po nowy załadunek.
Na pierwszym planie dom Państwa Werszków.
Jest to jeden z najbardziej przylegających do ulicy domów na Bielskiej. Chodnik i okna dzieli minimalna odległość. Dochodzący z zewnątrz hałas bywa czasem nie do zniesienia.
Dorota i Radosław Werszko nie mają wygórowanych oczekiwań. Chcą po prostu żyć spokojnie i cieszyć się każdym dniem w miejscu, które dla siebie wybrali. Najpierw była radość, teraz jest koszmar. I nieustanne poczucie zagrożenia.
Podobnie sądzi Krystyna Rusaczyk, sąsiadka z naprzeciwka: – Skoro jest objazd i są ograniczenia dla takich ciężkich, załadowanych pojazdów, to nie powinny jeździć przez miejsce, gdzie mieszkają ludzie i gdzie nie ma dla tych ludzi żadnych środków bezpieczeństwa.

Początkowo Pan Radosław postanowił działać w pojedynkę...
...i napisał do władz powiatu hajnowskiego, które jako jedyne mogą tu coś wskórać. Ulica Bielska ma status drogi powiatowej, zatem według prawa, bez zgody starosty nic się na niej nie zmieni.
Na początku października br. odpowiedni wniosek powędrował do Hajnówki.
Po dwóch tygodniach mieszkaniec otrzymał pisemną odpowiedź: Starosta Andrzej Skiepko poinformował go, że na ulicy przeprowadzona została tzw. wizja lokalna z udziałem urzędników i funkcjonariuszy policji, a analiza techniczno-ruchowa wykazała, że geometria drogi jest co najmniej zadowalająca. Innymi słowy, jej infrastruktura z szeroką jezdnią i chodnikiem po obu stronach „zapewniają dobrą wzajemną widoczność pieszych i kierowców”. Ostatecznie więc nie istnieją żadne przesłanki dla montażu progów i wysepek. Znak ograniczenia prędkości, o który postulował wnioskodawca, też nie zostanie postawiony, bo zadaniem Pana Starosty nie ma ku temu żadnych podstaw prawnych i innych. Niech wszystko rozstrzyga po prostu dobra wola kierowców, oświadczył w konkluzji włodarz powiatu.
– To, co Starosta zacytował, to jest przecież bicz na niego! – Pan Radosław nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu, nie dowierzając, że te słowa napisano o jego ulicy. Jest przekonany, że przedstawiona w odpowiedzi argumentacja – nie dość, że świadczy o czymś zupełnie przeciwnym (bo szeroka droga z dobrą geometrią sprzyja przecież dodawaniu gazu), to jeszcze całkowicie ignoruje doniesienia mieszkańców o rzeczywistych zachowaniach kierowców na jezdni: – No to czekajmy na dobrą wolę kierowców… Że nas nie rozjadą. Nuta gorzkiej ironii pobrzmiewa w głosie Pana Radosława.
Werszkowie są śmiertelnie poważni. Mówią, że to nie przelewki. Brak wyobraźni, deficyt rozsądku i znieczulica urzędników nie raz doprowadzały już do dramatu.
– W moich okolicach, na Śląsku, była niemal identyczna sytuacja – opowiada Pani Dorota. Mała miejscowość, podobna droga powiatowa, praktycznie ten sam problem. Ludzie donosili o zagrożeniu, zabiegali o konkretne rozwiązania, kierowali prośby do władz lokalnych, aby zastosowane zostały fizyczne ograniczenia prędkości w postaci chociażby progów i wysepek.
Ale urzędnicy wiedzieli swoje. Raz po raz wzruszali ramionami, powtarzając w kółko, że to tylko zwykła histeria i nieuzasadniony lament. Do momentu …aż na przejściu dla pieszych uderzona została 14-letnia dziewczynka. Poleciała 10 metrów w powietrze, uderzyła w asfalt. Zabrał ją helikopter, przeleżała w śpiączce ponad miesiąc. I dopiero wtedy pojawił się nagle jakiś odzew – zamontowano progi zwalniające. Dlaczego więc musiało dojść do tej tragedii? Dlaczego ktoś musiał poważnie ucierpieć? – pytają jednym głosem małżonkowie.
Między innymi z tą właśnie poważną wątpliwością Pan Radosław zadzwonił do Starostwa Powiatowego w Hajnówce i zapytał jego szefa, kto odpowie za dramaty, które w takich okolicznościach z dużym prawdopodobieństwem będą miały miejsce. Według słów mieszkańca Narwi, Andrzej Skiepko miał oznajmić, że z całą pewnością nie on, bo urzędnicy-decydenci nie ponoszą odpowiedzialności za tragedie na drodze. – Powiedział mi, że urzędnik państwowy nie odpowiada za swoje decyzje... – relacjonuje z zażenowaniem nasz rozmówca.
Pan Starosta ma rację. Demokracja zachodnia z jej porządkiem prawnym to nie Korea Północna, gdzie urzędnik z automatu dostaje 30 lat ciężkiego obozu karnego. Ani Arabia Saudyjska, gdzie za kradzież obcinają rękę. Tu funkcjonariuszy publicznych prawie nigdy nie spotykają żadne konsekwencje. Poza jękiem skorumpowanych sumień, odbiciami w lustrze na starość i ewentualnym prawem karmy.
W każdym razie, Radosław Werszko czuje, jakby ktoś napluł mu w twarz. Próbuje czytać głębiej, pomiędzy wierszami. Przestaje wierzyć, że ta sprawa nie ma drugiego dna. Właściwie zadziwia go pośpiech Starosty. Już następnego dnia od pisma, które przekazał do władz powiatu, stał tu podobno cały zastęp terenowej biurokracji hajnowskiej. Przecież urzędnicza machina nigdy nie kręci się tak żwawo.
Nie da się też nie zauważyć, że tiry traktowane są jak „święte krowy”. Nikt nigdy nie widział, żeby policja zatrzymała którykolwiek z nich. Za to rowerzystów i kierowców osobówek kontroluje się notorycznie, co potwierdzają sąsiedzi, uważnie obserwujący zza płotu każdy z policyjnych spektakli.
– Wyremontowana została droga aż do Bielska. Bardzo piękna droga powstała. A teraz pomyślmy, dlaczego to zostało wyremontowane? – zastanawia się Pan Radosław. – I raptem, wyobraźmy sobie, że pojawiają się firmy prywatne, które tak wspaniale wkomponowały się w ten moment. I powstał taki fajny szlak transportowy. I wszystko tak fajnie jedzie. Tylko dlaczego my musimy za to płacić?
Tych pism jest więcej, a pewnie będzie jeszcze więcej. Dopóki włodarz powiatu całą decyzyjność w tej sprawie przekazuje na poczet dobrej woli kierowców, możemy tak sobie wysyłać pisemka do końca życia, mówi Radosław Werszko.
Obecny Starosta Powiatu Hajnowskiego, Andrzej Skiepko, na promocji słynnego i najważniejszego dzieła, poświęconego dziejom naszego miasteczka (2024). Niech ten spór też szybko przejdzie do historii Narwi...
...bo jezdnia na Bielskiej, choć szeroka i prosta – w praktyce zachęca do rozpędzania się ponad miarę. W tej sytuacji pobłażanie kierowcom i liczenie na ich dobrą wolę, przypomina dawanie zapałek małym dzieciom – zgodnie twierdzą mieszkańcy.
– Pan Starosta powinien najpierw zapoznać się z podstawowymi różnicami pomiędzy progiem podrzutowym a liniowym (zwalniającym). Na razie nie ma pojęcia, o czym mówi. To najlepiej obrazuje jego zainteresowanie tematem – oświadczył Radosław Werszko po wysłuchaniu tego, co włodarz powiatu powiedział w ostatnim wywiadzie dla Radia Białystok. (zdj. cyt. za znakowo.pl).
A co na to Pani Wójt?
To droga powiatowa, więc odpowiedzialność spada gdzie indziej. Ale czy naprawdę nie ma tu nic do zrobienia? Przecież na terenie jej gminy ludzie nie czują się bezpiecznie. Od urzędnika tej rangi należałoby oczekiwać aktywnej roli w takich sytuacjach, a przynajmniej roli mediacyjnej, łagodzącej, w jakiś sposób wspierającej. Może nawet Wójt powinna być pierwszą, która w takich okolicznościach stanie po stronie mieszkańców, a przynajmniej nie odwróci się do nich plecami. Tak właśnie postąpiłby ktoś, kto jest tu przede wszystkim dla ludzi.
Radosław Werszko też tak myślał. Drogą e-mailową skierował do Wójt Gminy Narew, Anety Leonowicz, pismo z prośbą o wsparcie w tej sprawie. Odpowiedź nie nadchodziła, więc zadzwonił do UG. I z marszu dostał na głowę kubeł zimnej wody: –Ta rozmowa była bardzo nieprzyjemna. Pełna chłodu. Odnieśliśmy wrażenie, że temat był jej znany. Wiedziała, że był tutaj Starosta – mówią Werszkowie. – Powiedziała, że to tylko mój problem. Bo tylko ja o tym mówię. A skoro tylko ja o tym mówię, to nie jest to problem mieszkańców. Tylko mój – kontynuuje Pan Radosław. Gospodyni naszej gminy do tej pory nie odpowiedziała też na jego e-mail, w którym pytał, czy wesprze jego sprawę na szczeblu rozstrzygnięć powiatowych.
Po upływie tygodnia od telefonu Pana Radosława do UG, postanowiliśmy napisać do Pani Wójt e-mail na temat problemów z bezpieczeństwem, o których zaczęło mówić pół ulicy. Poprosiliśmy też o wyartykułowanie przez nią stanowiska, które moglibyśmy opublikować w naszym artykule. (Prośba nie miała charakteru kategorycznej deklaracji, raczej komentarza). Jednocześnie sugerowaliśmy potrzebę interwencji władz UG w Starostwie i poparcia postulatu mieszkańców.
Być może był to jakiś impuls – tego nie wiemy – ale po niespełna dwóch dniach dowiedzieliśmy, że Pani Wójt wysłała do Hajnówki pismo z zapytaniem, co Starostwo zamierza w tej sprawie zrobić i jakie do tej pory przeprowadzono działania.
Na papierze wszystko wygląda obiecująco. Ludzie nie są jednak przekonani o szczerych intencjach Pani Wójt. To nic nie znaczy, mówią, zwłaszcza że w rozmowie z Panem Radosławem padły jedynie chłodne, wyrachowane słowa, bez choćby cienia pozytywnego przekazu. Jeśli nawet wypadałoby pismo docenić, w praktyce znaczy tyle, co klasyczny "dupochron" – zabieg stary jak administracja. W gminach polega to na tym, że gdy za plecami jednej osoby ustawia się tłum, trzeba natychmiast pokazać wszystkim, że coś się robi. Choćby właśnie na papierze.
Pani Wójt nie odpowiedziała też na nasze, wysłane w odstępie kilku dni, dwa e-maile, ignorując prośby o sformułowanie własnego spojrzenia na tę sprawę. Tym samym, potwierdza, iż nie życzy sobie żadnych rozmów z mieszkańcami, którzy zgłaszają problemy. Nie wyraża najmniejszej z nimi solidarności. Nie sygnalizuje dobrej woli i żadnej gotowości do kontaktu z ludźmi.
Sprawa, rzecz jasna, gminy pod względem formalno-prawnym nie dotyczy – UG tych progów przecież nie zamontuje, nawet gdyby chciał. Ale dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyśmy zwyczajnie rozmawiali. Byłoby lepiej, gdyby Pani Wójt nie odgradzała się od ludzi lodową ścianą i budowała relacje z mieszkańcami oparte na minimum kultury dialogu, zamiast odpychać ich od siebie, do miejsc, gdzie czują się potraktowani bez szacunku, niewidziani i pozostawieni sami sobie. Zwłaszcza w tak ważnych sprawach, jak ich własne bezpieczeństwo, zdrowie i życie.
Wójt Gminy Narew, Aneta Leonowicz. Czy ten Urząd, a raczej Samorząd, jest przyjazną dla mieszkańców – jak wielokrotnie zapewniano – przestrzenią dialogu? Mamy wątpliwości. Na razie bardziej pasuje tu ostentacyjne lekceważenie i pogarda do człowieka. W najlepszym razie asekuracja i unikanie.
Tak czy siak,
Radosław Werszko zapowiada, że nie odpuści...
…i własnoręcznie, z pomocą UG czy bez, doprowadzi do poprawienia bezpieczeństwa na ulicy, nawet jeśli będzie musiał udać się na wędrówki po ciemnych otchłaniach. – Mam nic nie robić? – pyta z napięciem. – A jak się coś stanie? Nic nie zrobię, do nikogo nie napiszę, nie będę nikomu głowy zawracał i zostanie tu ktoś potrącony na tej drodze? I co? Co sobie powiem?
Podjął już kolejne znaczące kroki – zaprosił do siebie Radio Białystok oraz kilku sąsiadów popierających jego postulaty. Reportaż ukazał się wczoraj. Można się z nim zapoznać, klikając w poniższe zdjęcie.
Albo tutaj.
Może to coś da, kto wie? Całkiem możliwe, że zainteresują się tym też jakieś inne media, łącznie z telewizją lokalną, a nawet ogólnopolską. Sąsiedzi nie ukrywają, że o to też będą zabiegać: nagłośnią sprawę, gdzie tylko można, choćby w samym parlamencie. Aż skończą się drogowe koszmary, przestanie huczeć pod oknami, a ludzie poczują się bezpieczniej na swojej ulicy.
A jeśli ma już huczeć, to lepiej niech huczy w mediach. O rewolucji – tej drogowej, rzecz jasna, co trwa w najlepsze. Asfalt lśni, powiat chwali się sukcesami. I dobrze, bo kto nie chciałby jeździć po gładkich, wygodnych drogach, zwłaszcza tutaj, na naszym Podlasiu, gdzie o lepszą infrastrukturę wszyscy upominają się od lat. Starosta Andrzej Skiepko pęka z dumy: – Na ścianie wschodniej nasz powiat stanowczo wyróżnia się pod względem stanu nawierzchni dróg – i powiatowych, i gminnych (…). Systematycznie niwelujemy komunikacyjne białe plamy – donosił ostatnio na łamach jednego z serwisów samorządowych.
Jednak każda rewolucja, nawet ta bezkrwawa, ma swoje ofiary: tym razem to mieszkańcy ulicy Bielskiej w Narwi. A wystarczy przecież jeden moment – ułamek sekundy – i ta „bezkrwawość” zamieni się w morze krwi spryskującej asfalt na szerokiej drodze. Ktoś zostanie poturbowany, komuś runie świat, a ktoś inny straci życie. Czyjaś matka. Czyjś ojciec. Czyjeś dziecko.
Radosław Werszko, wspierany przez żonę, Dorotę, zauważył problem najwcześniej. Inni mieszkańcy też to dostrzegli, ale nie na tyle, by podjąć działania. Dlatego dzisiaj nie jest już sam. Ma za sobą małą armię Janosika – i nie chodzi bynajmniej o góralskie chóry, ani popularną aplikację dla kierowców. Raczej o „zbójnickiego” ducha, który odważa się zakłócać powiatową idyllę drogową i domaga się realnej ochrony mieszkańców – trwałych zabezpieczeń na jezdni w postaci progów zwalniających. Nie zamierza, wraz z sąsiadami, żyć w nieustannym dyskomforcie psychofizycznym i biernie przyglądać się, aż wydarzy się tragedia. Trochę rozsądku, odrobina empatii i nie aż tak wymagająca kosmetyka na ulicy – to bardzo niska cena za zdrowie ludzkie i życie.

Wiara w siłę środków masowego przekazu bywa większa niż w dobrą wolą włodarzy gmin i powiatów: – Piszę do wszystkich mediów, które są dostępne, łącznie z TVN-em. Działamy.


Podobnie inny sąsiad, Piotr Kosiński, dostrzega zagrożenie i podpisuje się pod koniecznością wprowadzenia zabezpieczeń na ulicy Bielskiej: – Gdyby w połowie drogi pomiędzy tym zakrętem a tą prostą drogą, był próg zwalniający, to kierowcy jeździliby wolniej i byłaby dużo większa szansa, że nikomu tu się nic nie stanie – oznajmił dla Radia Białystok.
Będziemy śledzić rozwój tej sprawy. Liczymy na wsparcie mieszkańców. Bo ulica Bielska – jedna z dwóch najdłuższych i najlepiej rozpoznawalnych – to nie tylko problem jej mieszkańców czy sąsiadów, ale też nasza wspólna przestrzeń – przestrzeń wszystkich narwian i mieszkańców całej gminy, w której powinniśmy czuć się bezpiecznie.