NEWSROOM

ZAPRASZAMY DO KONTAKTU

 

Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, pomysły i współpracę. Jeśli coś ciekawego dzieje się w okolicy, o czym warto wiedzieć, napisz do nas:

Niezależny portal poświęcony życiu społeczno-kulturalnemu w gminie Narew © 2024

polityka plików cookies

kontakt@widoknanarew.pl

Thank you for being here

Danke, dass Sie hier sind

Дякую за те, що ви тут

Dziękujemy, że tu jesteś

I w Socach "żywuć ludzi"

05 czerwca 2024

Może coraz ich mniej, ale wciąż są i wcale nie zamierzają przesiadywać w domach. Przekonała nas o tym pierwsza tegoroczna odsłona 16-tej już edycji popularnych festynów z cyklu „I tam żywuć ludzi”, która 2 czerwca 2024 roku wystartowała w jednej z trzech stolic Krainy Otwartych Okiennic. Bogaty program muzyczny oraz szereg innych atrakcji przeobraziły niedzielne Soce w najbardziej oblegane miejsce gminy Narew.

 

Kiedy w 2009 roku Dyrektor Muzeum i Ośrodka Kultury Białoruskiej w Hajnówce, Tomasz Tichoniuk i grono jego ścisłych współpracowników zabierało się za urzeczywistnianie swojej autorskiej wizji wędrujących festynów białoruskich, jakie miały odbyć się w małych, nierzadko pustoszejących miejscowościach, prawie nikt nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia. „To nie wypali, nikt nie przyjdzie, nikt się nie pojawi” – przebąkiwano tu i tam. Nawet sami mieszkańcy byli pełni zwątpienia, czy ta gra w ogóle warta jest jakiejkolwiek świeczki.

 

Na szczęście pomruki niedowiarków nie odwiodły organizatorów od realizacji tego dość eksperymentalnego w swoich początkach projektu. Bo już inaugurująca edycja zdawała się bezdyskusyjnie rozwiewać wszelkie wątpliwości, pokazując, że małe miejscowości z głębokiej podlaskiej prowincji wcale nie muszą być widziane jako akwaria z samym tylko planktonem na wymarciu albo sprowadzane do roli skansenu, którego mieszkańcy to co najwyżej eksponaty do oglądania, a nie pełnoprawne podmioty z potrzebą uczestnictwa w kulturze.

 

Tym ostatnim, zdaje się, tropem, podążyło Muzeum Białoruskie, chcąc najwyraźniej zagospodarować tę głęboko zaniedbaną kulturalnie przestrzeń. Bo, jak zauważa Tomasz Tichoniuk: – Ludzie, którzy tu żyją, też czują potrzebę obcowania z kulturą, a nie mają na to większych szans. Nigdzie nie pojadą, żeby z nią poobcować. Dlatego my postanowiliśmy przyjeżdżać do nich.

 

Realizacja idei „mobilnej kultury” w wydaniu białoruskim, dowożonej na miejsce, choćby nawet tylko autochtonicznej garstce odbiorców, od razu spotkała się z dużym i do tej pory niegasnącym odzewem ze strony szerszej publiczności. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że pomysł ten będzie kontynuowany przez kolejnych kilkanaście lat i tak mocno wsiąknie w pejzaż lokalnej oferty kulturalnej. Festyny bowiem jak magnes przyciągać zaczęły wszystkich spragnionych orzeźwiających wód z bogatej krynicy tutejszych pieśni i dobrej zabawy „po-svojomu”, a małe, często marginalizowane, pomijane i skazane na nicość miejscowości, zamieniały się, przynajmniej na chwilę, w miejsca pulsujące żywą tkanką lokalnej kultury.

 

Nie inaczej było w pierwszych na tegorocznej liście Socach, które – chociaż tak rozsławione i pełne nieziemskiego uroku – leżą nieco schowane w głębi na uboczu i mniej osób dociera tu, kończąc swoje wojaże po Krainie Otwartych Okiennic na Trześciance i Puchłach. Jednak w niedzielne popołudnie przestronną posesję Sołtys wsi, Tamary Torcz, wypełniło spore i z każdą godziną coraz bardziej rozentuzjazmowane zbiorowisko:

 

Naprawdę nie spodziewałam się, że aż tylu ludzi przyjedzie. Ludzi jest multum. I to w niedzielę! Jeszcze w sobotę bym zrozumiała... Ale w niedzielę? Dla Soc to wielka promocja – cieszyła się Pani Sołtys.

 

A wszystko dzięki tęsknocie do żywej muzyki naszego wschodniego pogranicza, do pieśni które tego dnia wybrzmiały z ust wielu wykonawców, zarówno solistów, jak i zespołów wokalno-instrumentalnych. Bo zdaje się, że najgłębszą istotą takiego festynu jest właśnie muzyka i być może każda kultura najpełniej oddycha archetypowymi światami swoich pieśni. A białoruska – jak twierdzi Mariola German-Pietruczuk, która od lat dba o oprawę konferansjerską każdej z takich imprez – na pewno.

 

Muzyka jest najbardziej reprezentatywną częścią białoruskiej kultury – przekonuje Pani Mariola. – Często mówi się, że tam gdzie słychać śpiew, to tam trzeba podążać, tam ludzie mają serce. I myślę, że za tą muzyką, za tym śpiewem pójdą wszyscy mieszkańcy naszego Podlasia wszędzie tam, gdzie tylko on zabrzmi.

 

Zauważmy, że formuła białoruskiego festynu ukuta przez Muzeum z Hajnówki jest muzycznie dużo bardziej pojemna i nie ogranicza się tylko i wyłącznie do białoruskiego dziedzictwa kulturowego. W kwestii repertuaru panuje pewna dowolność, byle tylko kierunek „Wschód” się zgadzał. Dlatego nie brakuje tu ludowych i innych utworów śpiewanych po ukraińsku, w mieszaninie gwar tutejszych, a nawet tych sięgających do „skonfigurowanych” w duchu lokalnej mowy podlaskiej, rytmów polskich i rosyjskich.

 

Również w samych Socach język codzienny mieszkańców, czyli pewien wariant tutejszej gwary podlaskiej, wykazuje dużo więcej odniesień do języka ukraińskiego, niż białoruskiego. Tutaj się nie „dziaka”, tu wymowa jest twarda, ukrainizująca.

 

Ale na festynie nikt na to uwagi nie zwraca. Nikt ścisłych granic nie wytycza, nikt purystycznych elaboratów o dopuszczalności, lepszości, czy prawdziwszości tego czy owego nie wygłasza. Bo tu nie ma żadnych założeń formalnych i ideologicznych, żadnych wszechświatów do zbawienia. Liczy się tylko wspólnota dusz odwołująca się do tych samych lub podobnych kodów, do tych samych lub pokrewnych mikrokosmosów znaczeń, wyniesionych najczęściej z rodzinnych domów.

 

Czuć tu coś więcej, niż tylko festyn. To jest taka integracja środowiska, które ma coś wspólnego ze sobą – mówi Tomasz Tichoniuk. Czujemy się po prostu zgrani z tą ekipą, która z nami jeździ. Czujemy się jak taka festynowa rodzina.

 

A do tej festynowej rodziny, oprócz organizatorów i wielbicieli wędrujących do ostatka przez wszystkie przystanki, należą też zaprzyjaźnieni lokalni wykonawcy. Są i tacy, jak Rodny Kut z Narwi, który nie ominął jeszcze żadnej edycji. – To jest taka nasza tradycja po prostu, że jesteśmy tutaj, jesteśmy z Muzeum, gramy i bawimy ludzi – oznajmia Maciej Snitkowski, wokalista, basista i klawiszowiec grupy.

 

Przypomnijmy, że Rodny Kut przez długi czas występował pod innym, dobrze znanym szyldem, gęsto zapisując stronice historii festynów i nie tylko: – Powstaliśmy na podwalinach grupy Art Pronar. Gramy razem od 2000 roku, czyli w tym roku wybijają nam 24 lata wspólnego muzykowania i jeszcze na razie mamy ochotę – mówi Pan Maciej.

 

Również Dawid Szymczuk Band z Hajnówki od samego początku swego istnienia, czyli od 2015 roku, aktywnie współtworzy muzyczny koloryt większości wydarzeń organizowanych przez Muzeum Białoruskie. Jednak pomimo, że to już dziewiąty sezon spędzany ramię w ramię w takiej oto na pozór przewidywalnej formule, nie czuć tu ani grama monotonii, tym bardziej zmęczenia.

 

Każdy festyn jest inny – uważa Dawid Szymczuk, wokalista, gitarzysta i lider zespołu. – To są niepowtarzalne spotkania z ludźmi, których znamy, z drugą stroną barykady, czyli z ludźmi, którzy tu zostali, tu żyją, kultywują naszą podlaską tradycję. Mamy okiennice piękne dookoła. I dla tych ludzi też chcemy coś zostawić od siebie.

 

Tę muzykę wynieśliśmy ze swoich domów, ale jest ona przedstawiona w takim wydaniu, które trafia do naszych rówieśników – dodaje wokalistka i klarnecistka, Marlena Szymczuk.

 

Bo tworzący zespół młodzi ludzie zdecydowali się pójść mniej uczęszczaną drogą: grupa do dzisiaj pozostaje jednym z bardzo nielicznych w okolicy projektów wokalno-instrumentalnych, który ten rodzaj repertuaru wykonuje wyłącznie w oparciu o dość zróżnicowaną gamę żywych instrumentów. Jej wartkie, przepełnione wigorem aranżacje, stroniące od wszystkiego, co bezkrwiste i melancholijne, zyskały uznanie w wielu różnych kontekstach muzyki mniejszości narodowych. I pęczek wiernych fanów. A już wkrótce nowa płyta, która chyba jeszcze w tym roku dołączy do tej, nagranej przed siedmioma laty.

 

Oprócz starych wyjadaczy na scenach co rusz pojawiają się też nowe twarze. Siostry Ostapczuk z Grabówki (gmina Supraśl) w cyklu „I tam żywuć ludzi” uczestniczą po raz pierwszy (przynajmniej w gminie Narew). Wprawdzie Julita, Ola i Ania to jeszcze bardzo młode, aspirujące artystki, ale już z wyraźnie uwydatnionym i nie pozbawionym charyzmy stylem scenicznym. Miłością do muzyki i konsekwentnego kształcenia w tym kierunku miał je zarazić tata, Bogdan Ostapczuk, lider rozpoznawalnego zespołu Lailand z Białegostoku, który tego dnia żywiołowo zamknął bogaty program koncertów w Socach.

 

To jest dla nas bardzo wielka radość i wyróżnienie, ponieważ lubimy jeździć w nowe miejsca, poznawać nowych ludzi, nowe klimaty. A taka atmosfera na takich właśnie zabawach i festynach jest bardzo piękna, taka swojska. Ludzie tańczą, śpiewają razem, więc jest to coś pięknego – nie ukrywa swego entuzjazmu najstarsza z sióstr, Julita Ostapczuk.

 

Trio wokalistek, którym oprócz śpiewu, nieobcy jest taniec i gra na instrumentach, sięga również do innych tradycji kulturowych. Zdarza im się tańczyć po rumuńsku, śpiewać po polsku i angielsku, a nawet w języku esperanto i jidysz. – Jesteśmy otwarte na każdą kulturę – przyznają. – Ale ta, jak to się mówi, „po-svojomu”, jest najbliższa sercu.

 

Widać więc, że wychodzące z pola białoruskości festynowe ramy zaproponowane przez Muzeum z Hajnówki, tworzą jednocześnie wystarczająco pojemną przestrzeń dla szerszej integracji międzypokoleniowej. Świeże, oplecione wschodnio-podlaskimi duchami, ożywcze młodzieńcze energie, spotykają się z rezerwuarem przeżyć i doświadczeń starszych, mocno wrośniętych w tę ziemię i żyjących jeszcze pokoleń. Kruszą się mury między starym i młodym, odsłania się jakieś harmonijne zespolenie.

 

Co więcej, na imprezach tych wychowuje się od podstaw cała nowa generacja, jaka już niebawem odbierze dowody osobiste. – Kiedy się urodziłam, to rodzice od razu zabierali mnie na festyny – mówi jedna z córek Pana Tomasza, Hania Tichoniuk, dla której życie w festynowej rodzinie to chyba naturalno-automatyczny tryb funkcjonowania. Podobnie jak dla starszej siostry, już prawie studentki, Marysi. Obie głęboko angażują się w inicjatywy Muzeum Białoruskiego, wspierając rodziców w organizacji festynów i innych wydarzeń. I w taki oto sposób rośnie nam chyba pokolenie następców – strażników niegasnącego płomyka odwiecznych eonów białoruskiego, albo, ujmując to szerzej, tutejszego dziedzictwa.

 

Dzisiaj festyny z cyklu „I tam żywuć ludzi” współtworzą ścisły korpus imprez proponowanych przez Muzeum i Ośrodek Kultury Białoruskiej w Hajnówce. Organizatorzy mają się czym szczycić – liczba wszystkich takich zrealizowanych do tej pory „jednostek” dobije niebawem setki. Ta w Socach jest już 92., a następne cztery tegoroczne odbędą się w wybranych miejscowościach gmin powiatu hajnowskiego i bielskiego.

 

A do tego projektu włączyć się może każdy samorząd, który zechce otworzyć swoje wrota. Wystarczy aktywny sołtys wsi, zaangażowanie lokalnego ośrodka kultury i dobra wola wójta. W gminie Narew to wszystko było, wciąż jest i nic nie wskazuje na to, jakoby miało nie być.

 

Bo, jak przypomina Agnieszka Tichoniuk z hajnowskiego Muzeum, prywatnie małżonka Pana Tomasza: Od 16-tu lat gmina Narew zawsze jest z nami i zawsze w jakichś miejscowościach gminy Narew odbywa się festyn. I tak się jakoś składa, że kilka lat z rzędu zaczynamy edycję właśnie w gminie Narew, ponieważ jest to bardzo przyjazna gmina. Bardzo dobrze nam się z tą gminą współpracuje i dlatego lubimy tu zaczynać.

 

Ocenę tę w pełni podziela Dyrektor Narwiańskiego Ośrodka Kultury, Agata Smoktunowicz, zapewniając, że dalej zamierza co roku, w ścisłej współpracy z sołtysami, bukować miejsce dla którejś z naszych miejscowości. I chyba nie może być inaczej, ponieważ w ostatnią niedzielę nie znaleźliśmy w Socach nikogo, kto potrafiłby wyobrazić sobie jakąkolwiek alternatywną czasoprzestrzeń, pozbawioną możliwości śpiewów i tańców na wiejskim festynie.

 

Bo dzięki temu ludzie nie siedzą w domach – mówi na koniec mieszkająca w Socach, Anna Iwaniuk. – Dla mieszkańców, dla starszych pań to jest rozrywka – pójść, popatrzeć, jak młodzież się bawi. I nie oszukujmy się... Wieś jest prawie pusta. Wymiera. Połowa wioski praktycznie... Mamy sto sześćdziesiąt ileś numerów, a połowa tych domów stoi pusta...

 

Co prawda festyny – choćby nawet odbywały się codziennie – tych niepokojących trendów w żaden sposób nie odwrócą. Ale póki żyje pod strzechą choćby jedna dusza, póki tu czy tam wciąż "żywuć ludzi", wartość takich przedsięwzięć jest trudna do przecenienia.

 

Dzięki tego rodzaju projektom przypominamy sobie o małych, często niewidzialnych wsiach, o ich mieszkańcach, o miejscach, w których dalej i na przekór wszystkiemu zachowuje się żywa substancja umykającej dzisiaj prostoty życia. Ta prostota przemawia do nas wciąż znanym i bliskim, a przynajmniej dla wielu z nas nie tak odległym jeszcze językiem. Dlatego na festynach z cyklu „I tam żywuć ludzi” nie uświadczymy ani jakiejś górnolotnej egzaltacji, ani teatralnych efektów, ani barokowych ornamentów. Bo tu wszystko, co cenne, jest proste, a wartością jest życzliwość między ludźmi, dostrzeganie, pomaganie, obdarowywanie, zbiorowe przeżywanie wspólnie podzielanej rzeczywistości i bycie po prostu autentycznym.

 

* * *

 

W niedzielę, 2 czerwca 2024 roku w Socach, na 92. festynie z cyklu „I tam żywuć ludzi” podczas 16. edycji wydarzenia, wystąpili:

 

* Zespół Wokalno-Taneczny TAKT (działający przy Narwiańskim Ośrodku Kultury w Narwi);

* Olga Kulesza (Michałowo)

* Mirosław Turowski (Gminny Ośrodek Kultury w Michałowie)

* Siostry Ostapczuk (Grabówka)

* Metro (Hajnówka)

* Dawid Szymczuk Band (Hajnówka)

* Rodny Kut (Narew)

* Lailand (Białystok)

 

Wydarzenie zorganizowało Muzeum i Ośrodek Kultury Białoruskiej w Hajnówce, przy wsparciu Gminy Narew i Narwiańskiego Ośrodka Kultury, z udziałem Koła Gospodyń Wiejskich w Narwi.

 

FOTORELACJA

 

 

Od lewej: Sołtys Soc, Tamara Torcz, Wójt Gminy Narew, Aneta Leonowicz i Dyrektor Muzeum i Ośrodka Kultury Białoruskiej w Hajnówce, Tomasz Tichoniuk.

 

Nierozłączny festynowy tandem: Tomasz Tichoniuk (w środku) z Janem Snarskim (po lewej) i Maciejem Snitkowskim (z prawej) z zespołu Rodny Kut z Narwi.

 

 

Dziecięcy Zespół Wokalno-Taneczny TAKT działa przy Narwiańskim Ośrodku Kultury w Narwi, oferując najmłodszym mieszkańcom gminy możliwość bardziej ukierunkowanego rozwoju artystycznego.

 

TAKT ma już za sobą wiele występów. Na festynach z cyklu "I tam żywuć ludzi" też nie debiutuje - w ubiegłym roku otwierał 15. edycję w Chrabostówce.

 

I znów kolejna udana prezentacja, a wraz z nią kolejne szlify sceniczne zebrane.

 

 

 

Uzdolniona wokalnie Olga Kulesza z Michałowa wkrótce chyba mocno namiesza na tutejszych scenach muzyki pogranicza.

 

 

Śpiewający Sołtys, Mirosław Turowski z Gminnego Ośrodka Kultury w Michałowie, przypomniał między innymi kultowy "Aksamitny letni wieczar".

 

Pan Mirosław ma już na swoim koncie krążek z muzyką białoruską.

 

 

Obok wypchanego różnościami zielonego namiotu Muzeum z Hajnówki nie można było przejść obojętnie. Białoruska literatura, płyty, rękodzieło i inne pamiątki - być może dla portfela nietanie, ale sercu droższe.

 

Wykwalifikowana ekipa administracyjno-dyspozycyjna każdego festynu: Agnieszka Tichoniuk (w środku) z córkami: Marysią (po lewej) i Hanią (po prawej).

 

Całe blachy babki ziemniaczanej, przygotowane przez urzędujące, tym razem w niebieskim namiocie, Panie z Koła Gospodyń Wiejskich z Narwi, rozeszły się błyskawicznie.

 

Julita, Ola i Ania, czyli siostry Ostapczuk z Grabówki w gminie Supraśl.

 

 

Megabiałoruski imidż, repertuar na nutę ethno i harmonijny balans pomiędzy solo i unisono - czego chcieć więcej?

 

Mariola German-Pietruczuk od początku z dużym wdziękiem i elegancją prowadzi festyny organizowane przez Muzeum.

 

Również częściowo z tego powodu proponowane przez organizatorów konkursy zawsze cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. W dodatku wygrać można bardzo praktyczne, gospodarskie rekwizyty.

 

 

Serię bombardowania tanecznymi rytmami rozpoczął zespół Metro z Hajnówki.

 

Grupa od lat pokazuje się na festynach organizowanych przez Muzeum Białoruskie.

 

I nigdy nie brakuje chętnych, żeby się tym pełnym szarmu Metrem przejechać. Przynajmniej kilka przystanków.

 

 

Dawid Szymczuk Band z Hajnówki. Jak zawsze robi wrażenie.

 

Nie ważne, czy białoruskie, czy ukraińskie, czy w mieszance gwar tutejszych... Na folkowo-rockowym terenie, po którym zespół porusza się sprawnie, znajdzie się miejsce na wszystko.

 

 

 

 

 

Sztuczna inteligencja, choćby się dwoiła i troiła, nie podrobi tego brzmienia.

 

 

Prawie ćwierć wieku na scenie jako Art Pronar i Rodny Kut. I jeszcze się chce.

 

 

 

Z weteranami z Narwi poziom dopaminy rósł dalej.

 

 

 

A do aksamitnego, już prawie letniego wieczora, dowiózł nas Lailand z Białegostoku, czyli maksymalnie energetyczne, wschodnio-swojskie disco dance.

 

 

 

 

 

 

Dyrektor Narwiańskiego Ośrodka Kultury, Agata Smoktunowicz (po lewej) z Sołtys Soc, Tamarą Torcz.